1.3.16

„Zniosę wszystko” – Kura domowa.






































Poczułam się ostatnio jak Kwoka. 
Jakbym w piórka obrosła. 
A upierzenie to – niczym u pawia – bogate było.


Bo oto: 

moja zimowa kurtka, 

szal z niej zwisający,  

kurtka Berbecia plus artefakty:
jaik (szalik), popom (czapka z pomponem), jaii (rękawiczki)

obowiązkowa Mysz (przytulanka na wszystkie troski),

torba z oprzyrządowaniem (pampers, paklanek, chusteczki do dupy, 
picie, chrupki)

skierowanie na badania w lewej ręce

w prawej Zosia, ale przemieszcza się, 
wije na lewą (skierowanie się gniecie)

i siki, w zębach trzymane - no przesada – ale opuszkami palców 
prawej ręki (cud, że Zosia ich nie wypiła!)

Ona w spazmach płaczu.
Ja w kroplach potu.

I Pani Piguła:
Proszę usiąść.

Kłoookoo kło ko ko… Się poczułam, że tak onomatopeicznie powiem,
jak kwoka. Kura nioska. Usiądę sobie na grzędzie. 
I usiadłam:

Piguła wbija igłę w zosiny baleronik.
Zosia wbija igłowaty pazurek w nadgarstek dłoni prawej – tej od sików.
Zosia – ultradźwięk i purpurowość najwyższych lotów.
Ja – czuje że zaraz zniosę jajo – nie wytrzymam – i te wszystkie matczyne artefakty posypią się z grzędy w morzu sików.

Pani weźmie ten mocz ode mnie – mówię.
Już Kochanieńka, tylko to morze krwi wytre z baleroniastej rąsi.

I leci krew, siki, łzy i pot (dopasuj ciecze do osoby).
Po dantejskich scenach Jajo zniesione.

Niedługo sprawdzę wyniki;
wszak to pobranie krwi tylko było 
(i moczu!).

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Dzięki za Wasze komentarze - wszystkie są przeczytane i na wszystkie odpowiadam. AM

>