29.5.16

Dzicz. Czyli nasza mała wyprawa.





Zgadnij co to za miejsce: balon, lody, huśtawka?
To ZOO.
Oczami dwulatki.

Chcieliśmy piękną pogodę spożytkować na spacer w zieleni 
(z edukacyjną nutką – przyrodniczą). Przy kasach się okazało, 
że nie my jedni.Pierwszy zwierzyniec zobaczyłam już przed Zoo. 
Długi wąż ludzi oczekujących na bilet. I tu nasuwa się oczywiste pytanie
 (odpowiedzi nadal nie znalazłam): dlaczego Ci ludzie wolą ponad godzinę 
stać w kolejce po bilet, zamiast kupić internetowo i wejść do Zoo od razu?!
 Naprawdę – nie wiem. Może tam się jakiś lans odbywa? Nie zauważyłam
 szczegółów – tylko wrzeszczące ze zmęczenia i nudów dzieciaki. Nic to. 
Przemy do wejścia. Mijamy zdziwiony tłum i już czujemy smrodek gówien
 osiołka z pierwszej zagrody. 

Po drodze Zosia przyuważyła: Bajon. Mama, Josia chciała Bajonaaaa! 
Ja, naiwnie myśląc, że to załatwi sprawę, odpowiadam: Zosiu kupimy 
Ci BALONA jak będziemy wychodzić z Zoo. Pozamiatane.  
Teraz co krok słyszymy: Josia chce do bajonaaa. A ludzie się obok nas 
się rozglądają ten stwór mieszka, co się zowie Bajon. No nic. 

Teraz zachcianka Matki: LODY. Jedna piękna buda, już zaraz na wejście, 
bo przecież po to tu przyszliśmy, żeby się nażreć. Stoję, czekam. 
Dziecko się niecierpliwi (przecież chce Bajona). Mąż zerka z politowaniem. 
A ja twardo stoję w wężyku ludzi – czyżbym przed chwilą z innego węża 
się nie śmiała?... Nic to – w końcu Pani w tipsach (niczym kolejny egzotyczny
 okaz) pyta: co podać? No i na tym się skończyło, bo okazało się, że ze stówki
 nie rozmieni. Odchodzę i ukrywam wkurwa w kieszeni. Robię do Arka minę 
pod tytułem: wcale nic się nie stało i wcale nie stałam tam 15 minut bez sensu.
 Idźmy zatem polować na zwierzęta. I są: zebry, żyrafy, strusie, 
jakieś kuropatwy i okaz szczególny: Pani, która pcha na siłę swoje dziecko 
bliżej wspomnianego ptaszyska. Bardziej przytomny Małżonek Pani odciąga ją 
i dziecko od ptaka i opiernicza, że przecież ptak może udziobać. Pani wkurzona
 ignoruje niedorzeczne uwagi Męża -  przecież musi mieć ładne foto dziecka 
na fejsa. Zwiedzamy dalej. Mijamy kolejne puste klatki: zwierzyniec pochował się 
przed upałem w gęstych zaroślach wiec chodzimy jak w parku. Ale oto – buda z lodami. 
Moja zachcianka – podejście drugie. Idiotyczny upór. Arek patrzy rozbawiony.
 Kolejne 15 minut czekania – ale przynajmniej zakończone sukcesem – mam
 loda. I w cichości ducha stwierdzam, że ja wcale nie miałam na niego ochoty, 
że w sumie to boli mnie gardło. Okej – idźmy w końcu: Zosia dzierży wafel, 
ja wpierniczam świderka – Słoniarnia. I tu Zosia zawyła z radości:
 HUŚTAWKA! Niestety. Nie jest to błyskotliwa metafora w odniesieniu 
do trąby słonia. Przy słoniarni jest po prostu plac zabaw, i huśtawki. Ot co. 
Było przejść się z dzieckiem po raz setny w tym tygodniu na plac zabaw, 
a my tu świrujemy z jakimś zoo. Pohuśtasz się Zosiu, jak zobaczymy słonie.
 Zainteresowanie jest więc idziemy podziwiać te ubłocone kolosy. Znaczy ja
 zostaje na zewnątrz, bo z lodem nie można wejść (kretynka!). Nic to – słonie
 wychodzą do mnie na zewnątrz. No to git – witamy się. Zosia pod wrażeniem –
 wymienia wszystkie części ciała słonia – najważniejszy dla niej jest ogonek.
 Słonie odbębnione – no to przechodzimy do głównej atrakcji – huśtawki. 
Zosia szaleje z radości, obok dziewczynka szaleje ze złości – chciała się
 pohuśtać na tej samej huśtawce. Dla ścisłości – obok jest wolna identyczna. 
Nie pojmę tej dziecięcej logiki. Na szczęście Zosia też nie pojęła, bo z chęcią
 ustąpiła. Ale nie z balonem. Tak o nim szczebiotała, aż zasnęła w wózku. 
I mama musiała sama przy wyjściu wybierać dmuchanego stwora, 
którego kupi dziecku. Wybrała zebrę.

Zosia po przebudzeniu powiedziała, że to ładna żyrafa. 
Chyba jej się coś wzorki pomyliły. 
Dobra, wrócimy tu gdy będzie starsza. 
 
Może będzie balon-żyrafa…

3 komentarze :

  1. Haha :) no tak ludzi wszędzie masa. Każdy poluje na dziecko i rodzica, a tylko te zwierzaki tak giną w tym wszystkim... ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha :) no tak ludzi wszędzie masa. Każdy poluje na dziecko i rodzica, a tylko te zwierzaki tak giną w tym wszystkim... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj to prawda, a zawsze śmiać mi się chce jak mam jakieś ambitne plany z Zośka a potem bieg wydarzeń weryfikuje moje ambicje ;-)...

    Ale zawsze jest kolorowo - czy to w zoo czy w parku :-)

    Pozdrawiam

    Asia

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za Wasze komentarze - wszystkie są przeczytane i na wszystkie odpowiadam. AM

>