Zgadnij co to za miejsce: balon, lody, huśtawka?
To ZOO.
Oczami dwulatki.
Chcieliśmy piękną pogodę spożytkować na spacer w zieleni
(z
edukacyjną nutką – przyrodniczą). Przy kasach się okazało,
że nie my jedni.Pierwszy zwierzyniec zobaczyłam już przed Zoo.
Długi wąż ludzi oczekujących na
bilet. I tu nasuwa się oczywiste pytanie
(odpowiedzi nadal nie znalazłam):
dlaczego Ci ludzie wolą ponad godzinę
stać w kolejce po bilet, zamiast kupić
internetowo i wejść do Zoo od razu?!
Naprawdę – nie wiem. Może tam się jakiś
lans odbywa? Nie zauważyłam
szczegółów – tylko wrzeszczące ze zmęczenia i nudów
dzieciaki. Nic to.
Przemy do wejścia. Mijamy zdziwiony tłum i już czujemy
smrodek gówien
osiołka z pierwszej zagrody.
Po drodze Zosia przyuważyła: Bajon. Mama, Josia chciała Bajonaaaa!
Ja, naiwnie myśląc, że to załatwi sprawę, odpowiadam: Zosiu kupimy
Ci BALONA jak będziemy wychodzić z Zoo. Pozamiatane.
Teraz co
krok słyszymy: Josia chce do bajonaaa. A
ludzie się obok nas
się rozglądają ten stwór mieszka, co się zowie Bajon. No
nic.
Teraz zachcianka Matki: LODY. Jedna piękna buda, już zaraz na wejście,
bo
przecież po to tu przyszliśmy, żeby się nażreć. Stoję, czekam.
Dziecko się
niecierpliwi (przecież chce Bajona). Mąż zerka z politowaniem.
A ja twardo
stoję w wężyku ludzi – czyżbym przed chwilą z innego węża
się nie śmiała?...
Nic to – w końcu Pani w tipsach (niczym kolejny egzotyczny
okaz) pyta: co
podać? No i na tym się skończyło, bo okazało się, że ze stówki
nie rozmieni.
Odchodzę i ukrywam wkurwa w kieszeni. Robię do Arka minę
pod tytułem: wcale nic
się nie stało i wcale nie stałam tam 15 minut bez sensu.
Idźmy zatem polować na
zwierzęta. I są: zebry, żyrafy, strusie,
jakieś kuropatwy i okaz szczególny:
Pani, która pcha na siłę swoje dziecko
bliżej wspomnianego ptaszyska. Bardziej
przytomny Małżonek Pani odciąga ją
i dziecko od ptaka i opiernicza, że przecież
ptak może udziobać. Pani wkurzona
ignoruje niedorzeczne uwagi Męża - przecież musi mieć ładne foto dziecka
na
fejsa. Zwiedzamy dalej. Mijamy kolejne puste klatki: zwierzyniec pochował się
przed upałem w gęstych zaroślach wiec chodzimy jak w parku. Ale oto – buda z
lodami.
Moja zachcianka – podejście drugie. Idiotyczny upór. Arek patrzy
rozbawiony.
Kolejne 15 minut czekania – ale przynajmniej zakończone sukcesem –
mam
loda. I w cichości ducha stwierdzam, że ja wcale nie miałam na niego
ochoty,
że w sumie to boli mnie gardło. Okej – idźmy w końcu: Zosia dzierży
wafel,
ja wpierniczam świderka – Słoniarnia. I tu Zosia zawyła z radości:
HUŚTAWKA! Niestety. Nie jest to
błyskotliwa metafora w odniesieniu
do trąby słonia. Przy słoniarni jest po
prostu plac zabaw, i huśtawki. Ot co.
Było przejść się z dzieckiem po raz setny
w tym tygodniu na plac zabaw,
a my tu świrujemy z jakimś zoo. Pohuśtasz się
Zosiu, jak zobaczymy słonie.
Zainteresowanie jest więc idziemy podziwiać te
ubłocone kolosy. Znaczy ja
zostaje na zewnątrz, bo z lodem nie można wejść
(kretynka!). Nic to – słonie
wychodzą do mnie na zewnątrz. No to git – witamy
się. Zosia pod wrażeniem –
wymienia wszystkie części ciała słonia –
najważniejszy dla niej jest ogonek.
Słonie odbębnione – no to przechodzimy do
głównej atrakcji – huśtawki.
Zosia szaleje z radości, obok dziewczynka szaleje
ze złości – chciała się
pohuśtać na tej samej huśtawce. Dla ścisłości – obok
jest wolna identyczna.
Nie pojmę tej dziecięcej logiki. Na szczęście Zosia też
nie pojęła, bo z chęcią
ustąpiła. Ale nie z balonem. Tak o nim szczebiotała, aż
zasnęła w wózku.
I mama musiała sama przy wyjściu wybierać dmuchanego stwora,
którego kupi dziecku. Wybrała zebrę.
Zosia po przebudzeniu powiedziała, że to ładna żyrafa.
Chyba
jej się coś wzorki pomyliły.
Dobra, wrócimy tu gdy będzie starsza.
Może będzie
balon-żyrafa…
Haha :) no tak ludzi wszędzie masa. Każdy poluje na dziecko i rodzica, a tylko te zwierzaki tak giną w tym wszystkim... ;)
OdpowiedzUsuńHaha :) no tak ludzi wszędzie masa. Każdy poluje na dziecko i rodzica, a tylko te zwierzaki tak giną w tym wszystkim... ;)
OdpowiedzUsuńOj to prawda, a zawsze śmiać mi się chce jak mam jakieś ambitne plany z Zośka a potem bieg wydarzeń weryfikuje moje ambicje ;-)...
OdpowiedzUsuńAle zawsze jest kolorowo - czy to w zoo czy w parku :-)
Pozdrawiam
Asia