Rodziców
porąbało. Tak mówili.
Żeby w góry z 5-latką i z niespełna 10 miesięcznym dzieckiem?
Są chyba niespełna rozumu.
I przyznaję,
że to trochę kaprys matki (mój znaczy się) był, bo nawet ojciec rodzony
dzieci,pukał się
lekuchno po wysokim czole. Zobaczysz, będziesz sama po górach popie…., pomykać, a ja z
dzieciarnią będę uziemiony w pokoju.
A ja mu na
to, że nie prawda, bo nie pokój, tylko apartament wynajęliśmy. A w duszy też
miałam wątpliwość, czy nie będę musiała przyznać mu racji po naszym wyjeździe;
i tu nie tyle o naszą 5– latkę się bałam, co nie bardzo mogłam sobie wyobrazić
niemowlaka raczkującego pod górę…
Chcecie się
dowiedzieć czy Małżonek mój zasiedział się w owym apartamencie? Albo inaczej:
czy w góry z małymi dziećmi to rzeczywiście zły pomysł?
Czytajcie
dalej relację z wakacji oraz kilka subiektywnych rad matki.
PODRÓŻ
Cel –
Szklarska Poręba. Nawigacja Google powinna mieć możliwość włączenia opcji
DZIECI NA POKŁADZIE, wówczas pokazałaby, że rzeczywista podróż do Szklarskiej
zajmuje 6, a nie 4 godziny od nas. Także nieco prawdy jest w stwierdzeniu,
które kiedyś usłyszałam, że z dziećmi podróż trwa dwa razy dłużej. U nas tak
źle nie było. Ale nagłe przystanki pod tytułem: KUPA W PAMPERSIE i PRZYTUL MNIE
MAMO, BO ŚCIERPŁAM, a także RACZKOWANIE NA PRZYDROŻNYM PLACU ZABAW - były. Po
tych wszystkich (nie)dogodnościach podróży wjechaliśmy do deszczowej
Szklarskiej. 12 stopni na plusie.
Ubrałam skarpetki do sandałów!
Rada nr 1 –
Jeśli góry – to te najbliższe (miejscu zamieszkania, niekoniecznie sercu ;))
MIEJSCÓWKA
Skoro już
wspomniałam o apartamencie i widniała nad nami wizja spędzenia w nim
deszczowych dni to warto o nim napisać. To co nazywa się dumne APARTAMENTEM
jest po prostu mieszkaniem na wynajem, znalezionym przez booking, ale jednak
rezerwowanym bezpośrednio w SUN&SNOW (mają miejscówki w różnych
miastach Polski). Nasza była całkiem przyjemna i przede wszystkim czysta i
bezpieczna pod kątem dzieci – czytaj: raczkującej i wstającej przy meblach Kai.
Rada nr 2 –
Must have wakacji z niemowlakiem – zatyczki do kontaktów.
Rada nr 3 –
Zawsze rezerwujcie lokum z dwoma pokojami. Nie będziecie musieli iść spać o tej
samej porze co dzieci.
SZKLARKI – ZŁOTY WIDOK – CHYBOTEK
Jako, że
podróż z dziećmi jest wyzwaniem nie mniejszym, niż zdobycie szczytu, to
właściwe eskapady górskie zostawiliśmy już na drugi dzień. I wpierw delikatnie:
musieliśmy przymierzyć się, a właściwie Kaję, do nowego, pożyczonego nosidła. W tym celu skierowaliśmy się na Wodospad SZKLARKI oraz
pobliskie trasy na Chybotek i Złoty Widok. Trasa do wodospadu to przyjemny
spacerek wózkiem, ale dwa pozostałe punkty programu wymagały już nosidła. Nieco
zwątpiliśmy, stojąc przed ścianą lasu i drogowskazem w nią skierowanym z napisem
CHYBOTEK. Okazało się, że czeka nas mała wspinaczka pod górkę żeby wejść już na
właściwy szlak. Wspięliśmy się, Kaja zasnęła, a Zosia zażyczyła sobie batonika
musli, i dostała Powera na dalszą wędrówkę. Zwieńczeniem delikatnej wspinaczki,
po której już poczułam, że kondycji mi brak, były piękne widoki. A raczej
złote. Zosia do krawędzi nie podchodziła, a ja – i owszem. Przełamuję lęki.
Przecież w górach jestem, to mój lęk wysokości należy schować w kieszeń.
Rada nr 4 –
Zawsze (!) miej w zanadrzu słodkie motywacje dla dziecka.

SZRENICA –
KOLEJKA
Dochodzimy
do meritum. Tzn do góry. Tzn. zanim na nią dojdziemy / wejdziemy to chwilę mój
tekst tu musicie przeczytać. Po próbie nosidła z poprzedniego dnia, a także
kolejnym wysłuchiwaniu Zosi, że kiedy w końcu idziemy na tą górę,
postanowiliśmy zdobyć szczyt rodzinnie. Szliśmy najbardziej popularnym szlakiem
czerwonym, po drodze zahaczając o zjawiskowy WODOSPAD KAMIEŃCZYKA. Tym razem
matka z nosidłem i najmłodszym wchodziła w przepaść skalną. A tuż za mną lekko
niepewna Zosia. Jak to ja zawsze robię – wcześniej w domu spacerowałam tędy w
google maps i przeglądałam foty z tego miejsca. Nie zauważyłam jednak na nich,
że metalowa kładka (którą podąża się do podnóży samego Kamieńczyka) przyczepiona
do skalnej ściany, jest ażurowa, a pod nią widzisz wodę! Na szczęście jest to
krótki dystans, nie dałam po sobie poznać, że jest cykor. Gdy Mąż zapytał
dlaczego się zatrzymałam, odpowiedziałam, że szukam chusteczki higienicznej.
Dalej było już tylko z górki, a raczej pod górkę. Niesamowite jest jak kondycja
pięciolatki jest wprost proporcjonalna do częstotliwości wypowiadanych przez
nią słów. I jeszcze bardziej fascynujące jest to, jak ta kondycja jest
odwrotnością kondycji matki. Zosia trochę się dziwiła, dlaczego nie chcę się z
nią bawić w trasie w nasze gry słowne. Zdechłam, ale weszłam. Szrenica, 1362 m . n.p.m. – daliśmy
radę! Niemowlak w nosidle przebudził się i poraczkował na polance przy
Kamieńczyku. A włożony w nosidło, tym razem u tatusia – spał przesmacznie. I
sen ów trzymał go, aż do naszego, równie smacznego obiadu na szczycie Szrenicy.
Mój kotlet był spalony, ale był najpyszniejszym kotletem na świecie, po tej
wspinaczce. Najedzeni, ogrzani, szczęśliwi.
A teraz czas na to, czego bałam się
najbardziej. KOLEJKA LINOWA. A raczej podwójny wyciąg krzesełkowy. Jako, że
krzesełka dwa, jedno jedzie z Kają, drugie z Zosią. Na mój lęk nie było
miejsca. Za to pojawiła się lekka panika, gdy nie mogłam opuścić zabezpieczenia
na nasze krzesełka, a byłyśmy już nad przepaścią. Horror! Czy naprawdę takim
luksusem byłyby samoopadające zabezpieczenia? Podróż w dół, nie licząc akcji na
szczycie, bardzo przyjemna. Lecisz wpierw w przestworzach, a potem w koronach
drzew. U góry na krzesełkach zimno więc przydały się rajtki Kai, które
posłużyły za stylową czapeczkę dla Zosi. Jeszcze w drodze na szczyt zdaliśmy
sobie sprawę, że auto zaparkowaliśmy w innym miejscu, niż meta kolejki linowej.
Parking był u wlotu szlaku na Kamieńczyka, a kolejka linowa nieco dalej.
Dokładnie o 1,5 km dalej. Obawiałam się zapału Zosi, do kolejnego marszu. Ale
uspokoiłam i ją i siebie – to już będziemy miastem szli – będzie płasko – bez
górek. I jakoś tak wyszło, że całą trasę na parking szliśmy pod górę. Dziwne,
prawda? Nam nogi w dupę wchodziły, Zosia mogłaby jeszcze. Myślałam, że padnie
jak dojedziemy do domu – pobiegła na plac zabaw.
Rada nr 5 –
Zawsze w góry zabieraj czapkę dla dziecka (lub rajstopy).
Rada nr 6 –
Góry to góry, miasta tam nie są płaskie.
MIASTO – JEDZENIE – STRAGANY – DUPERELE
Codziennie
pojawialiśmy się w centrum Szklarskiej na WYŻERKĘ. Przymierzaliśmy różne opcje,
Kaja najedzona wcześniej (i tak finalnie musieliśmy brać na wynos nasze, bo
niemowlak nudzi się w restauracji skoro
nie może raczkować), Kaja je z nami (najgorsza – to oznacza, że jedno z nas je
potem zimne), Kaja zasypia w wózku, po swoim obiedzie, a my jemy (raz się
udało, delektowaliśmy się). Tak czy inaczej recenzja podniebieniem musi być.
Naszym przewodnikiem w kwestii kulinarnej był google i opinie tam zasięgnięte.
Na pierwszy ogień, tuż po długiej podróży pierwszego dnia poszliśmy do NIEBO W
GĘBIE. I smakowo było w stronę nieba, aczkolwiek Mąż tego do końca nie
doświadczył, bo jadł już w domu z „na wynos”(Kaja przeryczała po podróży całe
oczekiwanie na potrawy). Zosia swojego nie zeżarła (pierogi z jagodami), bo
stwierdziła, że za kwaśne – w ten sposób mieliśmy szybki deser. Zamówiliśmy
całkiem pyszny standard: talarki, mięso grillowe, sałatki. Na plus: lizaczek
dla Zosi, naleweczka dla rodziców (musiałam się poświęcić i wypić za Męża, bo
przecież kierowca). Na minus: sam wystrój knajpy – trochę za ponury, i zbyt
ciasno ustawione stoliki.
Na drugi dzień (po lajtowej trasie Szklarki-Chybotek) udaliśmy się do RETRO. I to jest chyba mój kulinarny faworyt tych wakacji. Może kwestia co zamówiłam – względem poprzedniego dnia. Wleciała pyszna pizza składana na pół (w środku parmezan, szynka parmeńska, suszone pomidory) + rukola, szpinak. Wyborna. A do tego czarno-biały wystrój stylizowany na lata 60te (wg mnie ciut kiczowaty i nachalny) – dla naszego niemowlaka to był szał. Zmartwiło nas na wejściu, że jest pusto – podejrzane. Być może to właśnie wystrój płoszy potencjalnych klientów Retro. Jednak górski turysta szuka gospody, karczmy, a nie restauracji pod smoking. A tu trochę tak pachniało. Kolejny obiad, tym razem na szlaku, to wspomniany już schabowy w schronisku na szczycie Szrenicy. No umówmy się, tu człowiek karmi się widokami, na jedzenie nie ma co wymyślać – cieszmy się, że strudzeni wędrówką możemy włożyć do paszczy coś ciepłego. Amen.
Następny dzień zaprowadził nas obiadową porą do OBERŻY U HOCHOŁA. Oberżarłam się wyborną zapiekanką górską. Danie równie pyszne, co wykwintna pizza w Retro. Przy czym, jeśli szukasz górskiej gospody w tym drewniano-kominkowym klimacie – leć do Hochoła właśnie. Arek narzekał, bo chleba za mało dali (córka mu wyjadła) i z łaską, oszczędnie donieśli. Ale co on może kulinarnie mieć tu do gadania, skoro zamówił obleśne FLAKI? (Tzn. nie mówię, że obleśne są tu, flaki z zasady są obleśne przecież). W każdym razie ja Hochoła polecam, wszak tu nam dziecko zasnęło na czas obiadu i nawet pozwoliło na deser. Mniam. Ostatnim punktem obiadowym wakacji była MICHAŁOWA GOSPODA. Już mniej klimatycznie niż w Hochole, ale nadal smacznie. Niesmak budziły tylko jakieś 10latki biegające wokół stolików. W takim wypadku nie pomoże zakaz „wstępu dla dzieci poniżej 6 roku życia”. W takim wypadku pytam się – gdzie są rodzice? Aha, tu obok, piją piwko i czekają na swojego schabowego. Smacznego!
Na drugi dzień (po lajtowej trasie Szklarki-Chybotek) udaliśmy się do RETRO. I to jest chyba mój kulinarny faworyt tych wakacji. Może kwestia co zamówiłam – względem poprzedniego dnia. Wleciała pyszna pizza składana na pół (w środku parmezan, szynka parmeńska, suszone pomidory) + rukola, szpinak. Wyborna. A do tego czarno-biały wystrój stylizowany na lata 60te (wg mnie ciut kiczowaty i nachalny) – dla naszego niemowlaka to był szał. Zmartwiło nas na wejściu, że jest pusto – podejrzane. Być może to właśnie wystrój płoszy potencjalnych klientów Retro. Jednak górski turysta szuka gospody, karczmy, a nie restauracji pod smoking. A tu trochę tak pachniało. Kolejny obiad, tym razem na szlaku, to wspomniany już schabowy w schronisku na szczycie Szrenicy. No umówmy się, tu człowiek karmi się widokami, na jedzenie nie ma co wymyślać – cieszmy się, że strudzeni wędrówką możemy włożyć do paszczy coś ciepłego. Amen.
Następny dzień zaprowadził nas obiadową porą do OBERŻY U HOCHOŁA. Oberżarłam się wyborną zapiekanką górską. Danie równie pyszne, co wykwintna pizza w Retro. Przy czym, jeśli szukasz górskiej gospody w tym drewniano-kominkowym klimacie – leć do Hochoła właśnie. Arek narzekał, bo chleba za mało dali (córka mu wyjadła) i z łaską, oszczędnie donieśli. Ale co on może kulinarnie mieć tu do gadania, skoro zamówił obleśne FLAKI? (Tzn. nie mówię, że obleśne są tu, flaki z zasady są obleśne przecież). W każdym razie ja Hochoła polecam, wszak tu nam dziecko zasnęło na czas obiadu i nawet pozwoliło na deser. Mniam. Ostatnim punktem obiadowym wakacji była MICHAŁOWA GOSPODA. Już mniej klimatycznie niż w Hochole, ale nadal smacznie. Niesmak budziły tylko jakieś 10latki biegające wokół stolików. W takim wypadku nie pomoże zakaz „wstępu dla dzieci poniżej 6 roku życia”. W takim wypadku pytam się – gdzie są rodzice? Aha, tu obok, piją piwko i czekają na swojego schabowego. Smacznego!
Wjeżdżając
do centrum Szklarskiej nie sposób przegapić główną atrakcję mojego Starszaka.
Park linowy oraz tor saneczkowy. A także wszechobecne stragany z duperelami. Na
to ostatnie Zosia otrzymała kieszonkowe już na początku pobytu. I powiem Wam,
że krocie to nie były, a i tak trudno było jej to wydać. Moje dziecko
przekonało się, że z daleka wszystko wygląda kolorowo i atrakcyjnie, a jak
oglądasz szczegółowo to w sumie nie ma co kupić. I tak wleciała jakaś kostka
rubika oraz wiaderko do piasku, a za resztę Zośka powspinała się w w parku
linowym. Jak zwykle w takie sytuacji żal, że trzeba wykupić drogi bilet
całodniowy, nawet jak planujesz tylko jedno przejście.
Rada nr 6 –
Na wstępie pytaj, czy pakują jedzenie na wynos.
Rada nr 7 –
Starszakowi daj kasę. Niech zna wartość pieniądza (Mówię już jak moi Starzy!)
![]() |
Oberża u Hochoła |
DINOPARK
Zosia by mi nie wybaczyła, gdybym pominęła w swojej
opowieści Dinopark. A chętnie bym to zrobiła. Bo szału nie robi. W ogóle nie
jestem fanką takich przybytków, ale mając dzieci, nie byłam w stanie ich
uniknąć. Dinoparków w sensie, nie dzieci ;) Dotychczas poznałam tylko Dinopark
w Łebie (o nim i innych atrakcjach Łeby przeczytacie na blogu tu) i była to
wysoko postawiona poprzeczka. Dinopark w Szklarskiej to nie wykorzystany
potencjał, Zosia zapamiętała z niego głównie park linowy i dmuchańce, a ja kawę
z automatu, bo o klasycznym cappuccino dla rodzica tu zapomnij. Trochę mało jak
na 100 zł za wejście dla naszej czwórki. Dodatkowo zniechęcił mnie film 6D, który niby dla dzieci, a nawet ja się go bałam. I nawet Zosia stwierdziła, że wspinanie
się po górach jest lepsze. Zuch – dziewczyna!
ŚNIEŻKA – KOLEJKA
To mój ulubiony punkt programu. Spontanicznie rzucone przeze
mnie hasło: A może by tak do Karpacza na Śnieżkę, skoro jesteśmy tak blisko? –
zostało, o dziwo, podchwycone przez Męża. No to pojechali. Dzień był zimny, w
samym Karpaczu jedyne 10 stopni (co po 30-stopniowych niedawnych upałach napawa
chłodem). Przez chwilę przeszło mi przez myśl aby iść od podstaw tą 9 km trasę
na szczyt, ale Arek znacząco popukał się po wysokim czole. Spasowałam.
Wjechaliśmy na Kopę (1377 m. n.p.m). Zosia przerażona, bo musiała wjechać w
chmury (dosłownie, szczyt Śnieżki otulony był gęstą mleczną chmurą) i pytała
się; czy to boli i jak to smakuje. Chyba miała wizję zderzenia z watą cukrową
czy jakoś tak (?). Chmura nie bolała, potem regeneracyjny banan w schronisku na
Kopie i wiśta wio na przód. Dalej lizać te chmurę. Nie ustępowała uparta.
Może
to i lepiej, wówczas nie odważyłabym się na czerwony szlak, który wiedzie
stromą, kamienistą dróżką przy łańcuchach. A tak to miałam mleko. Ten niecały
kilometr na szczyt trwał wieczność. Zosia co chwila przystawała, piła
hektolitry wody i mówiła, że nie da rady. Ale dała. Na szczycie wita nas widok
na mleko (znowu) i nieczynne schronisko po stronie polskiej. Wstyd! Żebym na
siku musiała iść na czeską stronę, do ich kantyny? No, przynajmniej za granicą
byłam na wakacjach. W dodatku tak charakterystyczny budynek obserwatorium
meteorologicznego, a tak niewykorzystany potencjał. Prawdziwe górskie widoki
mieliśmy dopiero przy zejściu, a zdecydowaliśmy się tym razem na łagodniejszy
szlak niebieski. I rześkie, niemal mroźne powietrze. (Pozdrowienia dla Pani w
seksownych szortach i szmacianych tenisóweczkach Hilfiger’a – lans musi być). Zeszliśmy
raz-dwa. Potem znowu chwilowy przystanek w dusznym schronisku na gofra, którego
nie dostaliśmy, i już zjazd powrotny do Karpacza.
Rada nr 8 –
W górach nie patrz w dół.
Rada nr 9 – Krótki szlak = stromy szlak.
HARRACHOV – MUMLAVSKI
I kolejny, ostatni już wodospad naszej wyprawy górskiej. W
pewien deszczowy dzień wybraliśmy się do pobliskiego Harrachova. Coś mnie
podkusiło, coś źle odczytałam i wybraliśmy się na szlak (na szczęście krótki)
wózkiem. Dla pocieszenia – nie my jedyni – na 300 metrów przez głównym
wodospadem powstał polowy parking na wózki dziecięce – dołączyliśmy do niego.
Kaja w kocyk, na ręce i heja po tych korzeniach i kamieniach. Spacer wyszedł
przyjemny, wzbogacony ciekawą architekturą pobliskiego osiedla powstałego na
terenie starej kopalni.
EPILOG - OGRÓD DUCHA GÓR
I tu niestety kolejne niewykorzystane miejsce w Szklarskiej
– Ogród Ducha Gór. Ducha tam nie spotkasz. Są za to filuterne drewniane chatki
(trochę za mało jak na tak rozległy teren, z powodzeniem można wkomponować
więcej atrakcji). No i widok na góry i panoramę Szklarskiej. Ciekawe miejsce na
krótki, niezobowiązujący spacer z dziećmi.
Krótki okazał się też nasz cały wyjazd. A nieodkryte szlaki
Szklarskiej zobowiązują do ponownego jej odwiedzenia za jakiś czas. Także matka
nie taka bardzo porąbana – daliśmy radę i nawet było fajnie.
(Naprawdę, fajnie? By to moja Pani polonistka widziała. Może
inne słowo: znakomicie!)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Dzięki za Wasze komentarze - wszystkie są przeczytane i na wszystkie odpowiadam. AM