Tu żaden psychoanalityk ani ksiądz nie pomoże. Ani upływający czas.
Genów nie
oszukasz. Charakter możesz kształtować, ale leku na UPÓR
nie wymyślili.
Bo oto dziś na plan pierwszy właśnie ON - UPÓR:
Najpierw MÓJ; (oszczędzę Wam przecież opowieści o
poprzednich pokoleniach –
bo tego by się trochę nazbierało…)
Cały czas uczę się spontaniczności. Daleko mi do
doskonałości.
Do doskonałegochaosu i włączonej opcji: „WYJEBANE”. Tak więc
kilka tygodni temu– niby nie zobowiązująco
– zaplanowałam sobie
mały weekendowy wypad. Miałam być elastyczna nic z tego.
Sztywno uparłam się – na przekór okropnej wietrznej pogodzie:
jedziemy na Food
Trucki (festiwal „Żarcie na kółkach”).
I wyszły food sraki. Już po wysiadce z
auta dostałam w ryj zimnym wiatrem.
Ale dziarsko (czy raczej właśnie uparcie)
brnęłam w ten wietrzny Berger.
Dzierżąc
pod pachą Zośkę, Męża, wózek. Zjemy coś dobrego. Festiwal
polegał na
czekaniu w nieskończoność na łykowatego gofra (nie wiem czemu
sobie ubzdurałam,
że to będzie jakieś dobrej jakości żarcie?).
Przewiani do szpiku kości,
skupialiśmy się, żeby przy jedzeniu nie wpadły nam
do paszczy włosy, liście z
drzew i jakiś miejski syf. Zosia miała frajdę
uciekając nam w tłum ludzi. Nasza
frajda była mniejsza. Schowała się
w kieszeń, żeby się ogrzać; uwidoczniła się
gdy wróciliśmy do ciepłego domu.
W dodatku tego dnia były imieniny Zośki, a ja
potencjalnych gości
też wywaliłam na ten pożalsięboże festiwalik.
Eh.
A teraz czas na Młodsze Pokolenie: Zosia.
Przykładów arcyUPORU
w wykonaniu Berbecia mogłabym podać bez liku.
Ale to podchodzi pod
kategorię ZOSIA – SAMOSIA, a tą chcę zostawić
dla innego ilustracyjnego wpisu,
który niebawem. Zatem, oszczędnie,
dobitnie: pora kolacji. Jesteśmy głodni. Ja
w te pędy szykuję kanapki, chabasy
i tak dalej. Zosia połowicznie zajęta
zabawą. W pewnej chwili zauważa,
że zaniosłam już na stół jej kubeczek i mleko
w pojemniku.
I dzieje się: ryyyyk! Ja – najpierw zawał. Po chwili uświadamiam
sobie
co jest przyczyną. Zosia zalana krokodylimi łzami lamentuje: To Josia
samaaa!
Josiaa sama cialaaaaa!! I leci po ten kubeczek i pojemnik z mlekiem.
Z
ewidentnym, zapłakanym wkurwieniem zanosi go z powrotem
na blat kuchenny. Żeby
po chwili znowu zanieść ten kolacyjny ekwipunek na stół..
Nerwy jej tylko po
części ukojone przez ten absurdalny manewr.
Moje natomiast się najeżyły. Zaraz
eksploduję załamana bezsensem
tego działania (a takich w ciągu dnia mamy
naście).
I to jest najczęstsza przyczyna moich spóźnień gdzieśtam.
Eh (nr 2).
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Dzięki za Wasze komentarze - wszystkie są przeczytane i na wszystkie odpowiadam. AM