25.7.15

JA / Zdałam sobie Sprawę, że…

























A Ty, Asia, umiesz w ogóle odpoczywać? 
Bo cały czas coś robisz. Wymyślasz sobie…

Rzekł brat. Bezdzietny jeszcze. Czy to robi różnicę? Fakt – dziecko szczelnie zatyka sobą 
każdą lukę w 24 godzinnym etacie. Ale zdaje mi się, że to pytanie usłyszałam pierwszy raz 
w czasach przedzosinych. Teraz tylko słyszę je częściej. 
No więc: czy ja umiem odpoczywać? Tak – oczywiście. Odpoczywam zawsze 
gdy już wszystko zrobię. Czyli nigdy. Ale, ale – to nie wymyślanie sobie zadań. Przecież te zadania są, mnożą się wręcz i puchną. Krystalizują się tzw. SPRAWA. I ich właśnie mam dużo na głowie. I mam migrenę. Więc próbuję je po kolei je zdjąć (czytaj: załatwić).
Ale robi się kołtun, bo one kolejności nie mają. 

Fakt, wraz z narodzeniem Zosiaka, narodziło się też całe mnóstwo spraw. Z pewnością niezbędnych do wykonania na już (czytaj tom xx-ty: Obsługa dziecka od 0 – 18 lat). 
Ale przedzosinowy żywot mój również był usłany Sprawami


a) Sprawy zawodowe – a jakże. Dobrze, że są, bo bez tego zwyczajnie nie byłoby nas stać na Zosię. Przykre? Prawdziwe. W pracy też mam też epidemię Nawarstwiających się Spraw 
i spraweczek. Gdy dopytuję o kolejność, dostaję w odpowiedzi: Międzyczas i Wolną Chwilę. Wtedy mam zrobić to, na co nie mam czasu w ogóle. Tyle, że Międzyczas i Wolna Chwila to utopia.

b) Sprawy, sprawunki. Czyli wszystko dookoła domu. Narastanie tych spraw (czytaj: domowe zarastanie syfem) utwierdza mnie w przekonaniu, że jednak mamy 20 pokoi i 5 łazienek.

c) Sprawy zosiowe. Nie będę wymieniać, bo zasnę i ja i Wy. Sami wiecie.

d) Sprawy artystyczne. Tu opuchlizna największa. Bo to, jak spowiedź absolwentki ASP. Pozornie nic nie muszę. Ale ambicja brutalnie ściska mnie za gardło. Poddusza. Także łapię oddech przy milionowej sprawie artystycznej. Najgorsze są te, pomimo wysiłków, 
spuszczane w kiblu. Bo rynek sztuki nie głaska po głowie. I miesza się bezlitośnie z hajsem; „Bardzo ładnie Pani rysuje! To za ile nam to Pani sprzeDA? Ach, za darmo? Świetnie!” 
Nie powiem, są też smaczne artystyczne Sprawy, które dodają werwy. To te, które mieszają się swobodnie z zawodowymi. Jak rozpoczęta współpraca ilustratorska z branżowym czasopismem „Sygnał”*. Oraz inne fuchy, fuszki, pojawiające się zawsze wtedy gdy pozostałe sprawy kumulują się i wystają  poza dobę. Ale oczywiście działam w tej materii, w dwudziestej piątej i dwudziestej szóstej godzinie doby, bo dają się wyszaleć graficznie. Rysuję, graficzę 
i ukłon. Artystycznie twarzą w klawiaturę. Padłam na pysk. 
Ostatnio moja ulubiona czynność.

e) Sprawy społeczne. W moim przypadku to raczej: A. Aspołeczne. Bo spotkań moich koleżeńskich, jak na lekarstwo. Spotykam się bardziej z rozsądku. Lubię drób, ale kurą domową zostać nie chcę. Ciężko zgrać spotkanie, kiedy moje koleżanki też mają Sprawy. Więc ratuję sytuację telefonem. Ale to taki środek zastępczy. Nie wystarczający. Bo jak można 
w pięć minut opowiedzieć wszystko z dwóch miesięcy. Czemu pięć minut? 
Bo po takim czasie najczęściej pojawia się Sprawa, która rozłącza rozmowę. 

f) Sprawy rozwoju psycho-ruchowego. Mojego. Łączą się nieco z poprzednią grupą. To po prostu wszelkie moje aktywności: sport, imprezka, odmóżdżenie. Ruch, dzięki Bogu, mogę odhaczyć: codzienne 17 km rowerem do pracy i z powrotem. Ale o imprezce mogę pomarzyć. Do tego trzeba by mieć przestrzeń parunastogodzinną wolną od Spraw. Żeby się nie bawić na siłę. I tylko dla facebookowego odhaczenia: Wzięła udział w wydarzeniu. Po kilkumiesięcznej przewie imprezowa próba za tydzień – babcia bierze Dziecię pod pachę, a my siebie za ręce 
i jedziemy na Woodstock. Kurzowe babole w nosie i znowu będę smarkaczem. 
Zobaczymy czy jeszcze potrafię. Brat sprawdzi.

g) Sprawy rodzinne. Również zazębiają się ze społecznymi. O dziwo są w miarę realizowane, ale tylko jeśli chodzi o rodziców mych i brata. Reszta zaniedbana. Nawet telefon głuchy – wstyd! Ale wtedy, kiedy mogę dzwonić – 21.00 raczej babcie i ciocie śpią. Rodziców nawiedzam za każdym razem, kiedy Małżon ma weekendowe nadgodziny. Zawsze z myślą, że im się na głowę zwalam. Ze Sprawami. Bo prawda jest taka, że jadę do nich, żeby móc ze swobodą, chociaż raz dziennie zrobić siku. Bez Zosi walącej w drzwi łazienki. I mam podane do stołu. 
I mam pogawędkę z Rodzicielką. Sielanka. Gdyby nie sprawy, do których muszę się schylać, gonić, nosić, to może bym nawet na chwilę usiadła. Ale w sumie po co mam siadać, 
skoro w tygodniu 7 godzin dziennie przy kompie siedzę i dłubie. Dłubię projekty – nie w nosie. 
I znowu ulubiona czynność: padam po tych 7 godzinach na pysk. A po powrocie do domu: Sprawy ze zbioru nr: c), d) e)…. Właściwie wypiszmy tu alfabet.

No to ja poproszę szkolenie, jak odpocząć z tym milionem Spraw na głowie? 
Pomóżcie szybko, bo za trzy tygodnie mam egzamin: Wakacje.

Już się boję.




* Po szczegóły, mój ironiczny bazgroł, zapraszam już wkrótce do sierpniowego wydania czasopisma. http://sygnal.oficynamm.pl/

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Dzięki za Wasze komentarze - wszystkie są przeczytane i na wszystkie odpowiadam. AM

>