7.7.15

Prace sezonowe (syzyfowe).




























Upał. Pot leje się po plecach. Ja zgarbiona, z wypiętym tyłkiem. Zbieram. 
Podnoszę, wkładam do pudła, segreguję. Zbieram. Plony obfite, to i ból pleców obfity. 
A do tego trzeba gonić Robaka: Stonkę ziemniaczaną. Asekurować właściwie, bo sam daleko nie zajdzie. Stonka chce pomóc, więc na dogodną sobie wysokość (czyli nisko) podaje plony. Kręgosłup nadal wpół. Stonka się wyglebi, zawodzi, łzy się leją – więc schyliwszy się po wtóre, ratuję Robaka. Zbieram go z podłogi. Krew do głowy napływa. 
Żniwa pełną parą, ale kombajnu brak. 

A przydałby się, bo w naszym mikroklimacie żniwa trwają… parę lat. Czy jakoś tak;
do końca nie wiem. Początkujący ze mnie zbieracz, więc i plecy nie przyzwyczajone. 
A Stonka-Zonka się rozkręca: tupta żwawo jakby  STOnóg właśnie miała. 
Ziemniaczana: bo pyry pałaszuje za dwóch. Żarty gatunek. I w ekspresowym tempie zamienia posiłek w motorek. Łazić chce: Mama, e! Rączki wyciąga i prowadź mnie! 
Taka to Ci robaczyna, gatunek chroniony! 
Mój kręgosłup niestety, nie chroniony.

Ała!

(Spokojnie, jeszcze tylko kilka lat biegania za/z/obok Stonki)

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Dzięki za Wasze komentarze - wszystkie są przeczytane i na wszystkie odpowiadam. AM

>