4.8.16

JA / Może nad morze. Czyli wspomnienia z Wakacji.







































Wróciliśmy już dawno temu, ja wciąż nie mogę wyjść z letargu. 
Chociaż spałam dłużej – nie wyspałam się. 
Chociaż miałam urlop – nie nadrobiłam tylu rzeczy. 
Chociaż nie byliśmy za granicą – było znakomicie. 
Oto słownik szczęścia:


Podróż


Wybierasz się w trasę z dzieckiem? Podwój czas jaki pokazuje CI nawigacja… 
Smutne, ale prawdziwe. Jechaliśmy 7 godzin. (Nawigacja pokazywała 4). 
A przepraszam Zosiu – godzinny korek pod Gorzowem, to nie Twoja wina. 
No, ale obiad jakiś trzeba zjeść, siku zrobić, pobiegać po trawie przy stacji 
benzynowej  też – bo taka fajna. 


Międzywodzie


Urokliwa miejscowość (w wikipedia mówi, że to wieś) na wyspie Wolin. 
Obok przekolorowanego i przesyconego turystycznym bamberstwem Dziwnowa. 
Tu, owszem, też są TE stragany, ale znacznie mniej. No i więcej zalesionego 
terenu – wszak tuż obok jest Woliński Park Narodowy. Biegaliśmy po nim. 
A nawet wspinaliśmy się na wzniesienia, którymi dysponuje. Takie góry na razie 
nam wystarczą. Może na jesień pokusimy się o większe? Czy znowu Karpacz? 
Teraz nie wiem. Wiem, że Zosia była podekscytowana, że samodzielnie zdobyła 
swój pierwszy w życiu szczyt – Górę Gosań - 93,4 m n.p.m
Duma!


Drewniany  domek


 6 – osobowe lokum, które wynajęliśmy dla naszej trójki. Tak, wiem, burżujstwo, 
ale dzięki temu (mając więcej niż jedno pomieszczenie) nie musieliśmy 
chodzić spać razem z dzieckiem. Zosia drewniany domek pokochała 
(choć był ciut peerelowski) i wciąż chce do niego wracać. (Ja nie pokochałam 
– nie lubię wszechobecnej boazerii – ale też bym wróciła). Sam ośrodek, 
o wdzięcznej nazwie „Gabi” (tu link), to niezbyt przestronne mini osiedle 
domków wszelkiej maści. Ma na szczęście trochę drzew i zieleni. Nie jest to 
zeszłoroczny plac budowy. Choć domki się do siebie przytulają (w dużej mierze), 
to Gabi ma na swoim terenie pokaźny wybieg dla dzieci, a także boksy startowe 
w postaci huśtawek. Czyli jak Tobie się nie chce tyłka ruszyć, to ostatecznie 
Zośka ma gdzie swój własny tyłek umieścić. I zasada była jedna: 
Jeden rodzic robi posiłek, a drugi z Zosią na buju-buju. O 7 rano na przykład. 


Plaża


Wszak to dla Niej się jeździ nad morze. Znaczy się dla pakietu morze-plaża. 
Tu, w Międzywodziu, plaża piękna. Szeroka i czysta (prawie – ale o tym zaraz). 
I nie jakoś tam super zatłoczona. Fakt, nasz ośrodek był 300 metrów 
od bocznego wejścia na plażę. Nie była strzeżona, nie miała wszystkich 
tych atrakcji typu bar i dmuchany zamek. I dobrze. Tym mniej parawanowiczów 
wokół nas. Miałam swobodę pogrania w piłkę. A z drewnianego domku na plażę 
dochodziło się w 5 minut. Z Zosią pomnóż przez 4. Jedno czego mi brakowało 
to tego typowego morskiego lasu. Tzn las był, ale taki bardziej bujny, zarośnięty. 
Nie mogłam sobie polatać po dywaniku z mchu i plażowego piasku. Po prostu 
tu tego nie było. Ale to moje zboczenie przyrodnicze.



Skarby


To główna przyczyna czterokrotnie dłuższego spaceru na plażę. Zosia musiała 
przeprowadzić inwentaryzacje leśnej ścieżki. Siłą trzeba było ją przytrzymywać, 
żeby nie zwiedzała przydrożnych toitojów. Ale resztę brała w łapkę. 
Resztę czyli:


-kamienie, kamyczki, kamusie – tego przywieźliśmy najwięcej, Zosia pokochała 
kamienie, a szczególnie chodzić po nich, rzucać nimi i się na nich wypie…lać…


- szyszki – zbierała te biedne, najbrzydsze…


- muszelki – no przecież nie będę kupować – to szukamy. I w tej sprawie 
chciałam złościć reklamacje do Sołtysa Międzywodzia – macie same połamane 
muszelki na plaży! Dobra coś tam ze sobą przywieźliśmy. Szkoda, że w trakcie 
poszukiwań połowa wyciąganych obiektów, to -  równie białe jak muszelki – 
kiepy. Na szczęście zbierałam właściwie tylko ja, więc dziecko póki co fajki 
w ręce nie miało (życzyłabym sobie, żeby tak zostało!).


Ekwipunek plażowicza


Jak się jest rodzicem to bambetle plażowe możesz sobie wmontować 
na wózek dziecięcy i w drogę. Nie wszystko się da, no ale jakoś musisz 
sobie poradzić. Wiadomo – skoro wszystko jedzie na wózku to drugi rodzic 
musi zając się dzieckiem – czasem ponieść. Ponieść trzeba też wózek 
na plaże – bo schody. To jedyne upierdliwe – no ale wysokie wybrzeże 
nie będzie mieć windy. Najbardziej kłopotliwe w transporcie na plaże 
jest słynny parawan – niczym kusza gotowa do boju o miejsce na plaży 
(w tym przypadku niekonieczny). Problematyczny jest tez namiot plażowy. 
Szczególnie w składaniu – jak to dobrze ze zjadłam tyle gofrów 
– przynajmniej wiatr mnie nie porwie przy próbie składaniu namiotu. 


Międzyzdroje


Wybraliśmy się tam w jedyny deszczowy dzień. I dwie rzeczy mi się podobały 
w tej przereklamowanej miejscowości: sezonowe wyprzedaże odzieżowe 
(House, Carry i te sprawy) oraz Kredens – zobacz tu (przytulna knajpka 
w jednej z bocznych uliczek promenady – retro wystrój, wyborne jedzenie 
i nieoczekiwanie – sala zabaw dla malucha). Reszta to kupa. Zaparkowaliśmy 
na parkingu zaraz przy promenadzie. Gdy na nią wyszłam, poczułam się 
jak na Bema. Buda na budzie (no dobra, w jednej takiej zjadłam sobie gofra) 
i do tego hotele do nieba. Kto w nich mieszka? Szliśmy tym korytarzem 
straganów, żarcia i tłumów ludzi aż do molo. Po drodze była słynna 
Aleja Gwiazd, do której w końcu zapomnieliśmy podejść, bo siusiu Zosi 
ważniejsze, niż jakieś odciski łap na chodniku (Zośka podobne ostatnio robiła 
w masie solnej). Przy samym molo nastąpiła kumulacja wszystkiego co gra, 
tańczy i śpiewa. Zosia wsiadła na jakąś karuzele, potem na autko, potem 
powiedziałam dość. 

No to gdzie to molo? – pytam Arka. Tu, przed nami, ten pawilon… Żart? 
No nie, wchodzimy do zatłoczonego przeszklonego górą (a owo szkło 
sowicie obsrane przez mewy, gołębie, czy co tu mają) pawilonu. 
W środku kiszka, parno, a to był chłodny dzień. Więc od razu zastanowiłam się 
jak tu ludzie przechodzą w typowe letnie upały. A to jedyne wejście na molo 
z promenady. I nie masz wyjścia; musisz się poocierać o wszystkich, 
którzy właśnie też idą na molo, musisz nawąchać się gofrowo-popcornowych 
smrodów (wyobraźcie sobie – ktoś tu siada i je, choć usiąść nie ma gdzie), 
musisz wysłuchać wuchty grajotek, które każą Ci włożyć 5 złotych i posadzić 
w nich dziecko. W połowie tego wąskiego korytarza przeszło mi na myśl, 
żeby zawrócić… Ale tłum miał jeden kierunek. Czy wspomniałam, że byliśmy 
z Zosi karocą? Nie my jedni. W końcu wyjście (wejście?). Niczym drzwiczki 
z Alicji w krainie czarów. Takie małe. Uff. Wyszłam. Wpadłam na jakiś bar 
z lodami i piwem. To się nie dzieje… No tak, ale przecież ktoś mógł zgłodnieć 
przechodząc przez ten pawilon. Zawiało mnie morską bryzą, zobaczyłam 
trzy sztormowe fale, torując sobie wózkiem drogę do barierek, pokazałam 
Zosi fale pod nami. Wracamy. Czy ja mogę wpław?


Rybka


Przecież nie można być nad morzem i nie zjeść ryby. Nie cierpię ryb. 
Ale po konsumpcji obiadu u Dwóch Rybaków (zobacz tu) poprosiłam 
o dokładkę. Zrezygnowałam z niej jak zobaczyłam rachunek. 
No, ale mimo wszystko było warto. Ryba była wyborna – bez wyszukanych 
gatunków – pałaszowaliśmy po prostu dorsza. I błędem było brać dla Zosi 
mniejszą porcję. Uzupełniła sobie to naszą rybką. To miejsce zdecydowanie polecam!



Kucyk


O zaskakujących hobby mojego dziecka będzie w innym poście. Ale tu mała 
zapowiedź. Zosia lubi kucyki. Toteż odwiedziliśmy pobliska stadninę 
(Wrzosowo koło Dziwnowa, szczegóły tu) i posadziliśmy ją na konika. 
Drugi raz w życiu jechała (można tak powiedzieć w kontekście koni?) 
i drugi raz z tą samą gracją i pewnością siebie. Patataj!



Rowery wodne


Międzywodzie jest między wodami. Poszliśmy więc nad tą drugą – nad jezioro. 
Tylko głupki - wybraliśmy się w samo południe, w 32 stopniowym skwarze 
na środek jeziora. Poza tym było wspaniale. Można tu też odbyć 
rejs katamaranem do Kamienia Pomorskiego. 
Nie zdecydowaliśmy się - na szczęście. 


Kamień Pomorski


Miasto ma potencjał. Niestety nie wykorzystany. Romańsko-gotycka katedra, 
renesansowy pałac biskupi, gotycki ratusz, barokowy kościół. Bajkowe 
do oglądania. I w to wszystko wplecione obskurne bloki mieszkalne. 
I jak już to wszystko obejrzysz to nie masz gdzie usiąść. Nie biorę pod uwagę 
dwóch śmierdzących knajpek na przystani. Optymizmem napawał most, 
którym przyjemnie spacerowało się na wsypę Chrząszczewską. Do czasu, 
aż po drugiej stronie zobaczyliśmy siane trzcin. I stanęliśmy 
przed niewykarczowaną ścieżką. Zawróciliśmy. Kilkoro rowerzystów 
i jakaś grupa turystów również. 


Żubr (bezalkoholowy)


W Wolińskim Parku Narodowym mieszka żubr. I to nie jeden. Miły 3 kilometrowy 
spacer skończył się staniem w kolejce po bilet. Do zagrody pokazowej żubrów. 
Dobrze, że do toitojów nie potrzeba biletów. Poza tym to wszędzie. 
Wleźlismy w końcu – oprócz żubrów były sarny, dziki, jelenie. 
Piwa nie było. Szkoda.



Park Kolejek i Miniatur


Taki bajer dla dzieci w Dziwnowie. Mógłby mniej kosztować. Przecież to tylko 
małe kolejki jeżdżące pomiędzy klombami kwiatków. No dobra – imitacja tuneli 
i pagórków też jest. Jest i wodospad. No i przede wszystkim miniatury latarni. 
Co Zosi się spodobało najbardziej? Ścieżka wyłożona kamyczkami i gumowy 
skoczek-konik na placu zabaw.


Zdjęcia


Wiadomo, że robi się ciągle. Ale, żeby oglądać morze przez smartfona? 
Taki bowiem obrazek zobaczyłam w pierwszy dzień pobytu: kilkanaście ludzi 
na plaży i każdy z telefonem szuka najlepszego ujęcia. 
Wiadomo – trzeba udostępnić. 




1 komentarz :

  1. Niestety dziś takie czasy że wszystko się ogląda przez smartfona :(. Rozmowa wrealu odeszła do lamusa niestety. mam nadzieję że nasze dzieci nie zatracą zdolności wydawania z siebie głosek i prawidłowego formowania myśli werbalnie...

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za Wasze komentarze - wszystkie są przeczytane i na wszystkie odpowiadam. AM

>