29.11.16

JA / Warto po Warcie. Czyli rejs wkoło komina.




























Taki tekścik zawieruszył mi się w moim blogowym notatniku. 
Siłą rzeczy wracam myślami do wakacji. I do ciepła. Szczególnie po dzisiejszym 
owianiu gęby mroźnym powietrzem; bo Asia wymyśliła sobie, 
że teraz będzie biegaczką (okazjonalną):

Będąc dalej w trybie pt: Matka Polka jednak rusza się z domu,  
trochę sobie rodzinne popłynęliśmy. Na początku lipca – między jednym 
chorowaniem Zośki a drugim – wybraliśmy się na rejs po Warcie. 
Krótki to dystans – bo obejmuje odcinek od Przystani Szeląg 
do Przystani  Wilda. Ale namiastka wakacji i oderwania od miejskiej 
rzeczywistości była. Zosia wniebowzięta. Pomimo moich obaw, za burtę 
nie wypadła. Taki rejs to niecałe dwie godziny powolnego przesuwania się 
pod prąd Warty, potem zawrotka i z prądem rzeki do przystanku startowego 
na Ostrowie Tłumskim. 

Więc aż się prosi, żeby płynąć daleko dalej. Może do rodziców pod Mosinę? 
Tylko, jakbym się upierać miała – to silnik statku – proszę ciszej! Bałam się, 
że prawie dwugodzinna jazda (? Płynięcie?) znudzi Zośkę. Nic bardziej mylnego. 
Oglądała barwny poznański brzeg rzeki, a dla urozmaicenia pytała każdego 
pasażera statku: a to, czemu chłopiec je ciastko, a to czemu Pani X patrzy 
w telefon (zamiast podziwiać widoczki). A ja zapytałam tylko o jednego pana, 
którego minęliśmy na wysokości Mostu Rocha; my – statkiem, on – wpław. 
Fuj. Przejrzystość Warty – zero. Brudna żybura.  

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Dzięki za Wasze komentarze - wszystkie są przeczytane i na wszystkie odpowiadam. AM

>