4.12.16

JA / Bajka o elfie Mikołaja.




























Nazwałam to sobie kryzysem 30tki. Że się tak bawię w to bieganie. 
Bawię – dobre słowo – nie robię tego na poważnie, bo wychodzi mi raz 
na miesiąc. A zaczęłam przez przypadek (udziałem w zawodach biegowych 
rekompensowałam sobie nieobecność na Bike Challenge – link tu). 
I przez przypadek spodobało mi się. Ale nie miłością pierwszą. 
Spodobała mi się ta adrenalina po czwartym kilometrze. Bo w każdym treningu 
mam chwilę euforii w stylu; RUN FOREST, i chwilę rezygnacji pod tytułem: 
CZY MNIE POPIER…ŁO?! W moim bieganiu, chociaż bawię się w zawody, 
nie chodzi o czas. Tylko o dystans. To on jest wyzwaniem. Po wrześniowej 5tce 
na Malcie (link tu) myślałam, że to mój maks. Ale coś mi odbiło i przy zapisach 
na Bieg Mikołajkowy nad Strzeszynkiem wybrałam opcję 10km (zamiast możliwych 5km). 

Stresowałam się przed zawodami, bo maks na treningach to 7km. Nic to:10km, 
mój stres urósł dopiero gdy zobaczyłam tłum aut nieopodal jeziora 
i wówczas była tylko jedna myśl: Gdzie ja zaparkuje?! Dobra – dałam radę gdzieś w polu (później się będę martwić o zawieszenie i takie tam przy wyjeździe). 
Miałam spory kawałek do przejścia na start. 

A oto subiektywna relacja z biegu:


Rozgrzewka
Kupa wiary gdzieś tam podskakiwała w rytm muzyki, a druga mniejsza kupa 
przestępowała z nóżki na nóżkę przed toitojami – należałam do tej drugiej grupy 
oczywiście (fala mikołajowych czapek przed kiblami to bezcenny widok)

Start
Z 5 fali startowych (wyznaczonych szacunkowym czasem na dystans) 
zapisałam się do ostatniej. Startowałam zatem z psami, wózkami dziecięcymi 
i psiapsiółami, które spotkały się na ploty. Uroczo. Ale start na petardzie. 
Gorzej, że już w pierwszych stu metrach wyrosła przed nami jakaś górka 
(nie pomyślałam o tym, że biegi przełajowe mają takie atrakcje w pakiecie…)


Po 1wszym km
Wszyscy maja takie ładne getry a ja zwykłe wełniane gacie. 
Muszę sobie kupić jakieś ładne. 


2 km
Spoko, luzik. Byleby nie biec na łeb, na szyję. Żeby nie dostać kolki. 
Dobra – będę się trzymać tej laski w kolorowej chuście – biegnie 
trochę szybciej ode mnie.


3km
Jakieś dwie psiapsióły za mną omawiają swoje miłostki. 
Jak można gadać biegając!? Ja tu walczę, żeby nie mieć zadyszki.


4km
Laska w kolorowej chuście jest. Psiapsióły za mną pochwialiły moje 
wełniane getry z pomponami. Duma. 
Kuźwa, gdzie ta chorągiewka z 5tym kilometrem?!


5km
Ściągam rękawiczki – gorąco mi. Jezuuu – półmetek. Staram się 
kiedy mogę wyprzedzać, przyspieszać – na miarę moich możliwości. 
Dlaczego robię to przy podbiegu?! Mam plan uciec psiapsiółom…


6km
Psiapsióły wymyśliły sobie, że jestem ich punktem zaczepienia. 
Kontynuuję zatem serial Sonia (tak ma na imię jedna z psiapsół); 
wiem już wszystko o jej nowej miłości i obawach tej drugiej – czy koleś 
nie jest natarczywy, kiedy się z nim ma spotkać, i czy lepiej, żeby pili piwo 
czy wino…


7km
Dobra – to tylko zostały 3km – dam radę już teraz – zaraz będzie meta. Co? 
Meta mignęła mi między drzewami po… drugiej stronie jeziora?!... 
Wyprzedza mnie pies…


8km
Nie no – wiadomo, że dam radę. Przecież dwa kilasy to jakbym z Mosiny 
do Sowińca biegła (spacerek do moich Rodziców). A propos rodziców 
– Mama z Zośką została - ciekawe jak tam dziecko się czuje? 
Wszak wyrodna matka wychodząc, żegnała dziecko ze stanem podgorączkowym…


9km
No ciężko jest. Psiapsóły nadal dyszą mi za plecami, a dziewczyna 
w kolorowej chuście gdzieś zgubiona. Dobra – wyprzedzę tego pana. 
O cholera – strzelają foty – uśmiechnij się jakoś…


Meta
Widzę metę. No i zajebiście – udało mi się. Zaraz będzie zupa! 
Spiker przez megafon trąbi, że oto dobiega do mety ostatnia fala…. 
Deprymujące…. Dotykam już mety, o kuźwa – nie wyhamuję, niemal wpadam 
na wolontariuszy trzymających medale. Biorę żelastwo. Fejsik – chwalenie się. 
I pyszna-obleśnia herbatka. Gorąco. 

Po wszystkim postałam sobie nad brzegiem. Czułam dumę i fajny powiew 
mroźnego powietrza od wody. Kontempluję swój mały sukces…
Cholera – ale mi zimno. Wiara kurtki poubierała (zostawione w depozycie) 
a ja wszystko w aucie zaparkowanym gdzieśtam. 
Nic – ide po zupę. Zeżarłam. Pobiegłam do auta. Tak – pobiegłam. 

Miłe to bawienie się w sportowca. Mogę jeszcze...

2 komentarze :

  1. Podziwiam za te biegi, ja jestem zniechęcona, pewnie po w-fach, gdzie mnie ciągle oceniano, że za wolna, ostatnia... No nie lubiłam tego. I nie umiem nadal oddychać poprawnie, mam chore kolana. Wolę pływanie. I na tym już raczej zostanę ;)
    http://projektk18.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to powiem Ci ze ja miłością pierwszą kocham rower, a to bieganie to tak sporadycznie i przez przypadek troche wychodzi... i byłam noga z biegania na wfie tez, i oddycham tylko buzia przy bieganiu - wiec raczej zle ;-) ale wyzwanie jest fajną sprawą... zarazliwe... chociaz z bolem w kolanie musze isc do lekarza niestety - biegi to niedobra rzecz dla stawów :-\

      Pozdrawiam Cię ciepło

      Usuń

Dzięki za Wasze komentarze - wszystkie są przeczytane i na wszystkie odpowiadam. AM

>