Nic nie mogę zrobić.
Jak jestem obłożnie (grypowo) chora to
nie zwlokę się z łóżka.
(Toteż wpis publikowany będzie zapewne z opóźnieniem
jak ozdrowieję).
Ale to nie wpis o marudzeniu jak bardzo mnie boli.
Więc
jeszcze raz: nic nie mogę robić, tylko leżeć. I czytać.
Bo jak już tabletki
zadziałają i jest ciut poprawnie, to się da.
A uwielbiam ten zestaw: Łóżko +
Książka. I miałam niemały dylemat,
bo moje chorowanie-czytanie zbiegło się z
przyjściem spóźnionego
prezentu urodzinowego od Męża: dwóch świeżutkich
książek. I nie wiedziałam,
co pierwsze czytać – tym bardziej, że parę książek
już na mnie od jakiegoś czasu czekało...
Bo nietypowy ze mnie gatunek Mola
książkowego. Napadowy.
Z czytaniem książki u mnie jak z rysowaniem. Musi przyjść
dobra faza
+ predyspozycje czasowe ku temu. I wtedy się dzieje…
Poprzedni napad czytania obrał kurs na reportaże
podróżnicze. Ale nie taki
lajtowy i pretensjonalny Cejrowski, a bardziej w
kierunku dogłębnej analizy
podróżniczej Kapuścińskiego (tego pokochałam jeszcze
za czasów liceum),
nieustannie zaskakujący Tomek Michniewicz. Poszły wówczas na
pożarcie
dwie pozycje: „Swoją drogą” i „Świat równoległy”. Sama nie wiem,
która
lepsza. Po prostu niepowtarzalne. Konstrukcyjnie zaskakująca
„Swoją drogą” –
bardziej osobista, ale wciąż badająca z tą samą wnikliwością
i świeżością. Nie
powiem więcej, nie zrobię streszczenia, zdecydowanie
pozostawiam Wam do
przeczytania. Świat równoległy to to charakterystyczne
spojrzenie Michniewicza
na świat „po drugiej stronie”. Wejście w te
zaszufladkowane w naszej głowie
„problemy świata” i relacja od środka –
pobudza do zweryfikowania naszego
podejścia do nich. Zdecydowanie nie jest to
sztampowy reportaż z kolejnego z
miliona podróżniczych celów. Zauroczona
Michniewiczowym pisaniem poluję jeszcze
na: „Gorączkę” (świetny wybór
zważywszy na mój chorobowy stan) oraz debiut
książkowy Michniewicza,
czyli „Samsarę”. Może na imieniny się mi zdarzy…
Idąc tropem podróżnika, przy chorobie, na pożarcie poszła
„Rodzina bez granic”
(Anna Alboth). To blogowy pamiętnik podróżniczy przeniesiony
na karty
książki. Czteroosobowa rodzina podróżuje gdzie chce, przy czym
dwójka z tej
rodziny to naprawdę maludy: roczniak i niespełna trzylatka.
Mały hardcore,
zwłaszcza, że nie wybrali się z wycieczką do Rzymu, tylko
na drugi koniec
świata (Ameryka Środkowa) i to na pół roku…
Ale czy to dla nich pierwszy raz?
Spontan – to ich główna domena.
Książka zdecydowanie grzeczniejsza i bardziej
właśnie pamiętnikowa…
Ale pochłonięta – wraz z mnóstwem kolorowych fotografii –
w dwa dni.
„Rodzina bez granic” poszła na przystawkę przy okazji
noworocznej choroby.
Przede mną dwie – które idą na danie główne. Chwilę potrwa
trawienie,
bo rekonwalescencja nie trwa wiecznie i trzeba było wrócić do pracy.
Ale oto
na talerzu „Język rzeczy” Deyan Sudjic, czyli rzecz o uwodzeniu nas
przez przedmioty. Wyczuwam w zajawce tej książki brakującą bibliografię
do
mojej zakurzonej już pracy magisterskiej. Tyle, że ja maglowałam uwodzenie
oka
przez przedmioty tak brzydkie, że aż piękne (obszar campu i rozważań Susan
Sontag*),
a tu mowa o przedmiotach powszechnie uważanych za piękne – i całym
tym
dizajnie. Tak czy siak – gra z przedmiotem. Na drugie danie zamówiłam
„Wannę
z kolumnadą” Filipa Springera. Czyli studium brzydoty przestrzeni
publicznej.
Ślinka mi cieknie.
I całe szczęście w tym moim chorowaniu, że Zośki nie
zaraziłam.
Znaczy zaraziłam, ale nie grypą – bibliofilstwem. Wpierw było
niezdarne
przeglądanie książeczek kilkumiesięczną parówiastą łapką. Potem chęć
wsłuchiwania się w czytane opowieści. Szybciutko założyłam Zośce kartę
w
pobliskiej bibliotece i już gdy tylko mogła chodzić, chodziła i wybierała
z
półek. Do dziś nie może pojąć jak to za książki w bibliotece nie trzeba płacić.
(Oby tylko ze sklepowych półek nie zaczęła przez pomyłkę wypożyczać).
I jeśli
jakaś zosina książka jest zniszczona, to tylko poprzez notoryczną
eksploatację,
a nie celowe działanie. Teraz rozpoznaje każdą literę alfabetu.
Jaka szkoda, że
nie łączy jeszcze w wyraz tych czytanych liter.
Ale może jestem zbyt wymagająca
dla mojej niespełna Trzylatki... ;)
*dla rozwinięcia tematu polecam zbiorową publikację „CAMPania.
Zjawisko campu we współczesnej kulturze” pod redakcją Piotra Oczki
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Dzięki za Wasze komentarze - wszystkie są przeczytane i na wszystkie odpowiadam. AM