17.1.17

JA / Kurde Mol Książkowy


Nic nie mogę zrobić. 
Jak jestem obłożnie (grypowo) chora to nie zwlokę się z łóżka. 
(Toteż wpis publikowany będzie zapewne z opóźnieniem jak ozdrowieję). 
Ale to nie wpis o marudzeniu jak bardzo mnie boli. 

Więc jeszcze raz: nic nie mogę robić, tylko leżeć. I czytać. 
Bo jak już tabletki zadziałają i jest ciut poprawnie, to się da. 
A uwielbiam ten zestaw: Łóżko + Książka. I miałam niemały dylemat, 
bo moje chorowanie-czytanie zbiegło się z przyjściem spóźnionego 
prezentu urodzinowego od Męża: dwóch świeżutkich książek. I nie wiedziałam, 
co pierwsze czytać – tym bardziej, że parę książek już na mnie od jakiegoś czasu czekało...

Bo nietypowy ze mnie gatunek Mola książkowego. Napadowy. 
Z czytaniem książki u mnie jak z rysowaniem. Musi przyjść dobra faza 
+ predyspozycje czasowe ku temu. I wtedy się dzieje…

Poprzedni napad czytania obrał kurs na reportaże podróżnicze. Ale nie taki 
lajtowy i pretensjonalny Cejrowski, a bardziej w kierunku dogłębnej analizy 
podróżniczej Kapuścińskiego (tego pokochałam jeszcze za czasów liceum), 
nieustannie zaskakujący Tomek Michniewicz. Poszły wówczas na pożarcie 
dwie pozycje: „Swoją drogą” i „Świat równoległy”. Sama nie wiem, 
która lepsza. Po prostu niepowtarzalne. Konstrukcyjnie zaskakująca 
„Swoją drogą” – bardziej osobista, ale wciąż badająca z tą samą wnikliwością 
i świeżością. Nie powiem więcej, nie zrobię streszczenia, zdecydowanie 
pozostawiam Wam do przeczytania. Świat równoległy to to charakterystyczne 
spojrzenie Michniewicza na świat „po drugiej stronie”. Wejście w te 
zaszufladkowane w naszej głowie „problemy świata” i relacja od środka – 
pobudza do zweryfikowania naszego podejścia do nich. Zdecydowanie nie jest to 
sztampowy reportaż z kolejnego z miliona podróżniczych celów. Zauroczona 
Michniewiczowym pisaniem poluję jeszcze na: „Gorączkę” (świetny wybór 
zważywszy na mój chorobowy stan) oraz debiut książkowy Michniewicza, 
czyli „Samsarę”. Może na imieniny się mi zdarzy…

Idąc tropem podróżnika, przy chorobie, na pożarcie poszła „Rodzina bez granic” 
(Anna Alboth). To blogowy pamiętnik podróżniczy przeniesiony 
na karty książki. Czteroosobowa rodzina podróżuje gdzie chce, przy czym 
dwójka z tej rodziny to naprawdę maludy: roczniak i niespełna trzylatka. 
Mały hardcore, zwłaszcza, że nie wybrali się z wycieczką do Rzymu, tylko 
na drugi koniec świata (Ameryka Środkowa) i to na pół roku… 
Ale czy to dla nich pierwszy raz? Spontan – to ich główna domena. 
Książka zdecydowanie grzeczniejsza i bardziej właśnie pamiętnikowa… 
Ale pochłonięta – wraz z mnóstwem kolorowych fotografii – w dwa dni.
  
„Rodzina bez granic” poszła na przystawkę przy okazji noworocznej choroby. 
Przede mną dwie – które idą na danie główne. Chwilę potrwa trawienie, 
bo rekonwalescencja nie trwa wiecznie i trzeba było wrócić do pracy. Ale oto 
na talerzu „Język rzeczy” Deyan Sudjic, czyli rzecz o uwodzeniu nas 
przez przedmioty. Wyczuwam w zajawce tej książki brakującą bibliografię 
do mojej zakurzonej już pracy magisterskiej. Tyle, że ja maglowałam uwodzenie 
oka przez przedmioty tak brzydkie, że aż piękne (obszar campu i rozważań Susan Sontag*), 
a tu mowa o przedmiotach powszechnie uważanych za piękne – i całym tym 
dizajnie. Tak czy siak – gra z przedmiotem. Na drugie danie zamówiłam 
„Wannę z kolumnadą” Filipa Springera. Czyli studium brzydoty przestrzeni 
publicznej. Ślinka mi cieknie.

I całe szczęście w tym moim chorowaniu, że Zośki nie zaraziłam. 
Znaczy zaraziłam, ale nie grypą – bibliofilstwem. Wpierw było niezdarne 
przeglądanie książeczek kilkumiesięczną parówiastą łapką. Potem chęć 
wsłuchiwania się w czytane opowieści. Szybciutko założyłam Zośce kartę 
w pobliskiej bibliotece i już gdy tylko mogła chodzić, chodziła i wybierała 
z półek. Do dziś nie może pojąć jak to za książki w bibliotece nie trzeba płacić. 
(Oby tylko ze sklepowych półek nie zaczęła przez pomyłkę wypożyczać). 
I jeśli jakaś zosina książka jest zniszczona, to tylko poprzez notoryczną 
eksploatację, a nie celowe działanie. Teraz rozpoznaje każdą literę alfabetu. 
Jaka szkoda, że nie łączy jeszcze w wyraz tych czytanych liter. 
Ale może jestem zbyt wymagająca dla mojej niespełna Trzylatki... ;)


*dla rozwinięcia tematu polecam zbiorową publikację „CAMPania. 
Zjawisko campu we współczesnej kulturze” pod redakcją Piotra Oczki

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Dzięki za Wasze komentarze - wszystkie są przeczytane i na wszystkie odpowiadam. AM

>