18.2.17

JA / Impreza. Jest taka OPCJA.



































 


Dziecko wywiezione do dziadków to nie ma zmiłuj.
Trzeba poszaleć, bo kolejna taka OPCJA statystycznie za trzy lata.
(Wszak Zocha pierwszy raz spędza noc poza domem i rodzicami).

No to żarełko restauracyjne. We włoskich klimatach siedziałam oczarowana 
(Pinco Pallino - godne polecenia). Czar prysł w momencie 
gdy mój MAŁŻonek zamówił pizzę... polską. We włoskiej knajpie. 
Zacisnęłam zęby i uśmiechnęłam się ziewająco.
Znaczy: zniewalająco.

Choć tak, po całym ciężkim tygodniu oboje ziewaliśmy co dwie minuty.
Ale fason trzymaliśmy. Nażarci, byle jeszcze iść potańczyć...
Kluby otwierane o 22.00, chyba tylko dla samych pracowników...
i dla nas. Facet na bramce zmierzył nas podejrzliwie.
I z pobłażaniem poinformował, że jesteśmy pierwsi.
Dwudziesta druga, minut pięć - dla nas środek nocy,
dla ludu imprezującego, czas na przedimprezowy make up.

Dobra, to poczekamy na ten lud trochę. Godzinę.
Po drodze był kieliszeczek, żeby nas szczyptę wcięło.
Nie wcięło.

Po półtorej godzinie ruszyliśmy śpiącym krokiem na parkiet.
Ośmielił mnie jakiś dziadek daleko tam na parkiecie.
Dobra - nie jesteśmy najstarsi - tańczymy.

Zatańczone.
Dzwoń po taryfę.
Jest mi zimno,
kocham Cię,
jestem głodna,

chcę iść spać.
 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Dzięki za Wasze komentarze - wszystkie są przeczytane i na wszystkie odpowiadam. AM

>