Jestem zła i
zazdrosna. Mąż porwał mi dziecko. To młodsze.
Nosiłam 9
miesięcy, rodziłam 9 godzin. A teraz jest JEGO. TYLKO.
Początkowo
myślałam, że mi się wydaje, że mam paranoję.
Ale nie. Trzęsie
się ze szczęścia bardziej na niego, niż na mój widok.
Uśmiech jest
szerszy, gdy patrzy na Tatusia.
Coś złego –
do Tatusia się klei. Sprawdziłam; wpierw biorę ja,
żeby
przytulić, to odkręca się i rączki do Tatusia wyciąga.
Skandal. Nie
tak miało być!
A Tatuś
(Małżonek mój, znaczy się)? Błogostan. Świadomy, że skradł serce Córeczki.
Gdy ta
wczepia się w niego łapkami, widzę tą satysfakcję wymalowaną na jego twarzy.
Gdy po całym
dniu wraca wymaglowany z pracy NIE MOŻE, NIE JEST W STANIE
zrobić
czegokolwiek poza umyciem rąk. Muszę mu przyrządzić kolacyjkę,
bo on oto
tuli się z Córeczką!
Ma Waść tupet!
Myślałam, że
gdy siły się wyrównają, gdy będziemy cały dzień razem,
to jej się Tatuś znudzi.
Oj jak
bardzo byłam w błędzie! Nie odstępuje go na krok.
A raczej mu kroki trudno
robić z Córeczką uczepioną przy nodze.
Ma za swoje!
Także
rozpoczęłam akcję: Rozpieścić dziecko!
Noszę ją ile
wlezie, mówię niskim głosem (żeby było, że to Tatuś),
przekupuję,
dając fantastyczne akcesoria kuchenne
(nie może
być tak, że narzędzia z garażu wygrywają),
olałam zmywanie naczyń – byleby z
nią się bawić,
pozwalam obrywać krzaczki (które Tatuś przed chwilą posadził),
blenduję najpyszniejsze obiadki na świecie.
A potem
przyjdzie po pracy styrany Stary
i wystarczy,
że się czule uśmiechnie.
I już ją ma.
I
przegrałam. I wygrałam.
Moje dziecko
ma najcudowniejszego Tatusia pod słońcem.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Dzięki za Wasze komentarze - wszystkie są przeczytane i na wszystkie odpowiadam. AM