20.9.19

W góry z dzieckiem? Chyba porąbało...





























Rodziców porąbało. Tak mówili.
Żeby w góry z 5-latką i z niespełna 10 miesięcznym dzieckiem? 
Są chyba niespełna rozumu.

I przyznaję, że to trochę kaprys matki (mój znaczy się) był, bo nawet ojciec rodzony dzieci,pukał się lekuchno po wysokim czole. Zobaczysz, będziesz sama po górach popie…., pomykać, a ja z dzieciarnią będę uziemiony w pokoju.

A ja mu na to, że nie prawda, bo nie pokój, tylko apartament wynajęliśmy. A w duszy też miałam wątpliwość, czy nie będę musiała przyznać mu racji po naszym wyjeździe; i tu nie tyle o naszą 5– latkę się bałam, co nie bardzo mogłam sobie wyobrazić niemowlaka raczkującego pod górę…
Chcecie się dowiedzieć czy Małżonek mój zasiedział się w owym apartamencie? Albo inaczej: czy w góry z małymi dziećmi to rzeczywiście zły pomysł?
Czytajcie dalej relację z wakacji oraz kilka subiektywnych rad matki.


PODRÓŻ

Cel – Szklarska Poręba. Nawigacja Google powinna mieć możliwość włączenia opcji DZIECI NA POKŁADZIE, wówczas pokazałaby, że rzeczywista podróż do Szklarskiej zajmuje 6, a nie 4 godziny od nas. Także nieco prawdy jest w stwierdzeniu, które kiedyś usłyszałam, że z dziećmi podróż trwa dwa razy dłużej. U nas tak źle nie było. Ale nagłe przystanki pod tytułem: KUPA W PAMPERSIE i PRZYTUL MNIE MAMO, BO ŚCIERPŁAM, a także RACZKOWANIE NA PRZYDROŻNYM PLACU ZABAW - były. Po tych wszystkich (nie)dogodnościach podróży wjechaliśmy do deszczowej Szklarskiej. 12 stopni na plusie. 
Ubrałam skarpetki do sandałów!

Rada nr 1 – Jeśli góry – to te najbliższe (miejscu zamieszkania, niekoniecznie sercu ;))


MIEJSCÓWKA

Skoro już wspomniałam o apartamencie i widniała nad nami wizja spędzenia w nim deszczowych dni to warto o nim napisać. To co nazywa się dumne APARTAMENTEM jest po prostu mieszkaniem na wynajem, znalezionym przez booking, ale jednak rezerwowanym bezpośrednio w SUN&SNOW (mają miejscówki w różnych miastach Polski). Nasza była całkiem przyjemna i przede wszystkim czysta i bezpieczna pod kątem dzieci – czytaj: raczkującej i wstającej przy meblach Kai.

Rada nr 2 – Must have wakacji z niemowlakiem – zatyczki do kontaktów.
Rada nr 3 – Zawsze rezerwujcie lokum z dwoma pokojami. Nie będziecie musieli iść spać o tej samej porze co dzieci.


















SZKLARKI – ZŁOTY WIDOK – CHYBOTEK

Jako, że podróż z dziećmi jest wyzwaniem nie mniejszym, niż zdobycie szczytu, to właściwe eskapady górskie zostawiliśmy już na drugi dzień. I wpierw delikatnie: musieliśmy przymierzyć się, a właściwie Kaję, do nowego, pożyczonego nosidła. W tym celu skierowaliśmy się na Wodospad SZKLARKI oraz pobliskie trasy na Chybotek i Złoty Widok. Trasa do wodospadu to przyjemny spacerek wózkiem, ale dwa pozostałe punkty programu wymagały już nosidła. Nieco zwątpiliśmy, stojąc przed ścianą lasu i drogowskazem w nią skierowanym z napisem CHYBOTEK. Okazało się, że czeka nas mała wspinaczka pod górkę żeby wejść już na właściwy szlak. Wspięliśmy się, Kaja zasnęła, a Zosia zażyczyła sobie batonika musli, i dostała Powera na dalszą wędrówkę. Zwieńczeniem delikatnej wspinaczki, po której już poczułam, że kondycji mi brak, były piękne widoki. A raczej złote. Zosia do krawędzi nie podchodziła, a ja – i owszem. Przełamuję lęki. 
Przecież w górach jestem, to mój lęk wysokości należy schować w kieszeń.

Rada nr 4 – Zawsze (!) miej w zanadrzu słodkie motywacje dla dziecka.





















































SZRENICA – KOLEJKA

Dochodzimy do meritum. Tzn do góry. Tzn. zanim na nią dojdziemy / wejdziemy to chwilę mój tekst tu musicie przeczytać. Po próbie nosidła z poprzedniego dnia, a także kolejnym wysłuchiwaniu Zosi, że kiedy w końcu idziemy na tą górę, postanowiliśmy zdobyć szczyt rodzinnie. Szliśmy najbardziej popularnym szlakiem czerwonym, po drodze zahaczając o zjawiskowy WODOSPAD KAMIEŃCZYKA. Tym razem matka z nosidłem i najmłodszym wchodziła w przepaść skalną. A tuż za mną lekko niepewna Zosia. Jak to ja zawsze robię – wcześniej w domu spacerowałam tędy w google maps i przeglądałam foty z tego miejsca. Nie zauważyłam jednak na nich, że metalowa kładka (którą podąża się do podnóży samego Kamieńczyka) przyczepiona do skalnej ściany, jest ażurowa, a pod nią widzisz wodę! Na szczęście jest to krótki dystans, nie dałam po sobie poznać, że jest cykor. Gdy Mąż zapytał dlaczego się zatrzymałam, odpowiedziałam, że szukam chusteczki higienicznej. 

Dalej było już tylko z górki, a raczej pod górkę. Niesamowite jest jak kondycja pięciolatki jest wprost proporcjonalna do częstotliwości wypowiadanych przez nią słów. I jeszcze bardziej fascynujące jest to, jak ta kondycja jest odwrotnością kondycji matki. Zosia trochę się dziwiła, dlaczego nie chcę się z nią bawić w trasie w nasze gry słowne. Zdechłam, ale weszłam. Szrenica, 1362 m. n.p.m. – daliśmy radę! Niemowlak w nosidle przebudził się i poraczkował na polance przy Kamieńczyku. A włożony w nosidło, tym razem u tatusia – spał przesmacznie. I sen ów trzymał go, aż do naszego, równie smacznego obiadu na szczycie Szrenicy. Mój kotlet był spalony, ale był najpyszniejszym kotletem na świecie, po tej wspinaczce. Najedzeni, ogrzani, szczęśliwi. 

A teraz czas na to, czego bałam się najbardziej. KOLEJKA LINOWA. A raczej podwójny wyciąg krzesełkowy. Jako, że krzesełka dwa, jedno jedzie z Kają, drugie z Zosią. Na mój lęk nie było miejsca. Za to pojawiła się lekka panika, gdy nie mogłam opuścić zabezpieczenia na nasze krzesełka, a byłyśmy już nad przepaścią. Horror! Czy naprawdę takim luksusem byłyby samoopadające zabezpieczenia? Podróż w dół, nie licząc akcji na szczycie, bardzo przyjemna. Lecisz wpierw w przestworzach, a potem w koronach drzew. U góry na krzesełkach zimno więc przydały się rajtki Kai, które posłużyły za stylową czapeczkę dla Zosi. Jeszcze w drodze na szczyt zdaliśmy sobie sprawę, że auto zaparkowaliśmy w innym miejscu, niż meta kolejki linowej. Parking był u wlotu szlaku na Kamieńczyka, a kolejka linowa nieco dalej. Dokładnie o 1,5 km dalej. Obawiałam się zapału Zosi, do kolejnego marszu. Ale uspokoiłam i ją i siebie – to już będziemy miastem szli – będzie płasko – bez górek. I jakoś tak wyszło, że całą trasę na parking szliśmy pod górę. Dziwne, prawda? Nam nogi w dupę wchodziły, Zosia mogłaby jeszcze. Myślałam, że padnie jak dojedziemy do domu – pobiegła na plac zabaw.

Rada nr 5 – Zawsze w góry zabieraj czapkę dla dziecka (lub rajstopy).
Rada nr 6 – Góry to góry, miasta tam nie są płaskie.






















rajtki Kajki



















MIASTO – JEDZENIE – STRAGANY – DUPERELE  

Codziennie pojawialiśmy się w centrum Szklarskiej na WYŻERKĘ. Przymierzaliśmy różne opcje, Kaja najedzona wcześniej (i tak finalnie musieliśmy brać na wynos nasze, bo niemowlak nudzi się w restauracji  skoro nie może raczkować), Kaja je z nami (najgorsza – to oznacza, że jedno z nas je potem zimne), Kaja zasypia w wózku, po swoim obiedzie, a my jemy (raz się udało, delektowaliśmy się). Tak czy inaczej recenzja podniebieniem musi być. 

Naszym przewodnikiem w kwestii kulinarnej był google i opinie tam zasięgnięte. Na pierwszy ogień, tuż po długiej podróży pierwszego dnia poszliśmy do NIEBO W GĘBIE. I smakowo było w stronę nieba, aczkolwiek Mąż tego do końca nie doświadczył, bo jadł już w domu z „na wynos”(Kaja przeryczała po podróży całe oczekiwanie na potrawy). Zosia swojego nie zeżarła (pierogi z jagodami), bo stwierdziła, że za kwaśne – w ten sposób mieliśmy szybki deser. Zamówiliśmy całkiem pyszny standard: talarki, mięso grillowe, sałatki. Na plus: lizaczek dla Zosi, naleweczka dla rodziców (musiałam się poświęcić i wypić za Męża, bo przecież kierowca). Na minus: sam wystrój knajpy – trochę za ponury, i zbyt ciasno ustawione stoliki. 

Na drugi dzień (po lajtowej trasie Szklarki-Chybotek) udaliśmy się do RETRO. I to jest chyba mój kulinarny faworyt tych wakacji. Może kwestia co zamówiłam – względem poprzedniego dnia. Wleciała pyszna pizza składana na pół (w środku parmezan, szynka parmeńska, suszone pomidory) + rukola, szpinak. Wyborna. A do tego czarno-biały wystrój stylizowany na lata 60te (wg mnie ciut kiczowaty i nachalny) – dla naszego niemowlaka to był szał. Zmartwiło nas na wejściu, że jest pusto – podejrzane. Być może to właśnie wystrój płoszy potencjalnych klientów Retro. Jednak górski turysta szuka gospody, karczmy, a nie restauracji pod smoking. A tu trochę tak pachniało. Kolejny obiad, tym razem na szlaku, to wspomniany już schabowy w schronisku na szczycie Szrenicy. No umówmy się, tu człowiek karmi się widokami, na jedzenie nie ma co wymyślać – cieszmy się, że strudzeni wędrówką możemy włożyć do paszczy coś ciepłego. Amen. 

Następny dzień zaprowadził nas obiadową porą do OBERŻY U HOCHOŁA. Oberżarłam się wyborną zapiekanką górską. Danie równie pyszne, co wykwintna pizza w Retro. Przy czym, jeśli szukasz górskiej gospody w tym drewniano-kominkowym klimacie – leć do Hochoła właśnie. Arek narzekał, bo chleba za mało dali (córka mu wyjadła) i z łaską, oszczędnie donieśli. Ale co on może kulinarnie mieć tu do gadania, skoro zamówił obleśne FLAKI? (Tzn. nie mówię, że obleśne są tu, flaki z zasady są obleśne przecież). W każdym razie ja Hochoła polecam, wszak tu nam dziecko zasnęło na czas obiadu i nawet pozwoliło na deser. Mniam. Ostatnim punktem obiadowym wakacji była MICHAŁOWA GOSPODA. Już mniej klimatycznie niż w Hochole, ale nadal smacznie. Niesmak budziły tylko jakieś 10latki biegające wokół stolików. W takim wypadku nie pomoże zakaz „wstępu dla dzieci poniżej 6 roku życia”. W takim wypadku pytam się – gdzie są rodzice? Aha, tu obok, piją piwko i czekają na swojego schabowego. Smacznego!

Wjeżdżając do centrum Szklarskiej nie sposób przegapić główną atrakcję mojego Starszaka. Park linowy oraz tor saneczkowy. A także wszechobecne stragany z duperelami. Na to ostatnie Zosia otrzymała kieszonkowe już na początku pobytu. I powiem Wam, że krocie to nie były, a i tak trudno było jej to wydać. Moje dziecko przekonało się, że z daleka wszystko wygląda kolorowo i atrakcyjnie, a jak oglądasz szczegółowo to w sumie nie ma co kupić. I tak wleciała jakaś kostka rubika oraz wiaderko do piasku, a za resztę Zośka powspinała się w w parku linowym. Jak zwykle w takie sytuacji żal, że trzeba wykupić drogi bilet całodniowy, nawet jak planujesz tylko jedno przejście.

Rada nr 6 – Na wstępie pytaj, czy pakują jedzenie na wynos.
Rada nr 7 – Starszakowi daj kasę. Niech zna wartość pieniądza (Mówię już jak moi Starzy!)



Oberża u Hochoła

















DINOPARK

Zosia by mi nie wybaczyła, gdybym pominęła w swojej opowieści Dinopark. A chętnie bym to zrobiła. Bo szału nie robi. W ogóle nie jestem fanką takich przybytków, ale mając dzieci, nie byłam w stanie ich uniknąć. Dinoparków w sensie, nie dzieci ;) Dotychczas poznałam tylko Dinopark w Łebie (o nim i innych atrakcjach Łeby przeczytacie na blogu tu) i była to wysoko postawiona poprzeczka. Dinopark w Szklarskiej to nie wykorzystany potencjał, Zosia zapamiętała z niego głównie park linowy i dmuchańce, a ja kawę z automatu, bo o klasycznym cappuccino dla rodzica tu zapomnij. Trochę mało jak na 100 zł za wejście dla naszej czwórki. Dodatkowo zniechęcił mnie film 6D, który niby dla dzieci, a nawet ja się go bałam. I nawet Zosia stwierdziła, że wspinanie się po górach jest lepsze. Zuch – dziewczyna!






















ŚNIEŻKA – KOLEJKA

To mój ulubiony punkt programu. Spontanicznie rzucone przeze mnie hasło: A może by tak do Karpacza na Śnieżkę, skoro jesteśmy tak blisko? – zostało, o dziwo, podchwycone przez Męża. No to pojechali. Dzień był zimny, w samym Karpaczu jedyne 10 stopni (co po 30-stopniowych niedawnych upałach napawa chłodem). Przez chwilę przeszło mi przez myśl aby iść od podstaw tą 9 km trasę na szczyt, ale Arek znacząco popukał się po wysokim czole. Spasowałam. Wjechaliśmy na Kopę (1377 m. n.p.m). Zosia przerażona, bo musiała wjechać w chmury (dosłownie, szczyt Śnieżki otulony był gęstą mleczną chmurą) i pytała się; czy to boli i jak to smakuje. Chyba miała wizję zderzenia z watą cukrową czy jakoś tak (?). Chmura nie bolała, potem regeneracyjny banan w schronisku na Kopie i wiśta wio na przód. Dalej lizać te chmurę. Nie ustępowała uparta. 

Może to i lepiej, wówczas nie odważyłabym się na czerwony szlak, który wiedzie stromą, kamienistą dróżką przy łańcuchach. A tak to miałam mleko. Ten niecały kilometr na szczyt trwał wieczność. Zosia co chwila przystawała, piła hektolitry wody i mówiła, że nie da rady. Ale dała. Na szczycie wita nas widok na mleko (znowu) i nieczynne schronisko po stronie polskiej. Wstyd! Żebym na siku musiała iść na czeską stronę, do ich kantyny? No, przynajmniej za granicą byłam na wakacjach. W dodatku tak charakterystyczny budynek obserwatorium meteorologicznego, a tak niewykorzystany potencjał. Prawdziwe górskie widoki mieliśmy dopiero przy zejściu, a zdecydowaliśmy się tym razem na łagodniejszy szlak niebieski. I rześkie, niemal mroźne powietrze. (Pozdrowienia dla Pani w seksownych szortach i szmacianych tenisóweczkach Hilfiger’a – lans musi być). Zeszliśmy raz-dwa. Potem znowu chwilowy przystanek w dusznym schronisku na gofra, którego nie dostaliśmy, i już zjazd powrotny do Karpacza.

Rada nr 8 – W górach nie patrz w dół.
Rada nr 9 – Krótki szlak = stromy szlak.






















HARRACHOV – MUMLAVSKI

I kolejny, ostatni już wodospad naszej wyprawy górskiej. W pewien deszczowy dzień wybraliśmy się do pobliskiego Harrachova. Coś mnie podkusiło, coś źle odczytałam i wybraliśmy się na szlak (na szczęście krótki) wózkiem. Dla pocieszenia – nie my jedyni – na 300 metrów przez głównym wodospadem powstał polowy parking na wózki dziecięce – dołączyliśmy do niego. Kaja w kocyk, na ręce i heja po tych korzeniach i kamieniach. Spacer wyszedł przyjemny, wzbogacony ciekawą architekturą pobliskiego osiedla powstałego na terenie starej kopalni.

















































EPILOG - OGRÓD DUCHA GÓR

I tu niestety kolejne niewykorzystane miejsce w Szklarskiej – Ogród Ducha Gór. Ducha tam nie spotkasz. Są za to filuterne drewniane chatki (trochę za mało jak na tak rozległy teren, z powodzeniem można wkomponować więcej atrakcji). No i widok na góry i panoramę Szklarskiej. Ciekawe miejsce na krótki, niezobowiązujący spacer z dziećmi.
Krótki okazał się też nasz cały wyjazd. A nieodkryte szlaki Szklarskiej zobowiązują do ponownego jej odwiedzenia za jakiś czas. Także matka nie taka bardzo porąbana – daliśmy radę i nawet było fajnie.
(Naprawdę, fajnie? By to moja Pani polonistka widziała. Może inne słowo: znakomicie!)
Dobrze. Wakacje były znakomite.










Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Dzięki za Wasze komentarze - wszystkie są przeczytane i na wszystkie odpowiadam. AM

>