(ponad dwa miesiące temu – Zofik dziesięciomiesięczny):
Zalewam kawkę razy dwa.
Bo przyszła Matka Chrzestna Dziecięcia mego. I bawi się
z nim, więc ja bawię się w gościnę. Czujne oko matki ma jednak zawsze zeza
rozbieżnego*. Jedno oko wlewa wrzątek do kubka, drugie rejestruje poczynania
dziecka. Dla bezpieczeństwa, dla spokoju. Dziecka? Matki?
I nagle takie jebs –
matka by się oparzyła. Oko rozjechało się trochę zanadto.
Co to?! - krzyczy matka. Wieża. – odpowiada Ciotka vel
Matka Cha. No ale jak??!! Noooo…. Normalnie. Kółko po kółku Zofika nawleka…
Pokazałaś jej? Nie… Ja też nie…
Raptem trzy razy ułożyłam Zosi Wieżę Babol. Raz, gdy ją
kupiłam dla półrocznego Berbecia,
i potem jeszcze z dwa razy zachęcająco.
Jednak chęci brak. I wtem się okazało, że matka oblała egzamin na orientację.
Bo oto, niczym/nikim nie powodowana, Zosiala układa kółko
po kółeczku.
Kolejność jeszcze szwankuje, ale idea załapana. Ot tak. Samodzielnie niemal.
(tydzień temu – Zosiak roczny): Kolorowe koraliki
ponawlekane na wymyślne zawijasy (kolejka MULA, Ikea**). Tata dłużej składał zabawkę, niż Zosia się
pobawiła. Potem patrzę na opis,
że powyżej 18 miesiąca. I kicha. Miał być fajny
prezent na roczek, a będzie tak stał i się kurzył. Zosia trzasnęła nim trzy
razy o podłogę i poszła. Kilka dni później Dziecię me foczy***
do swojej
urodzinowej zabawki. Rodzice mimochodem wzrokowo podążają tą ścieżką.
I znowu
krzyk. Tym razem Arka (męża mego, ojca córki mojej itd. – już o nim wspomniałam
łaskawie). Bo oto Zofik, koralik po koraliku (lub po kilka), przesuwa po
druciku. I dziwi się,
że my się dziwimy. I śmieje się w głos, a my dalej
zdziwienie. To przecież takie normalne,
że sama, przez jednorazową obserwację,
obsługuje zabawkę zgodnie z instrukcją.
I znowu nie wiem, kiedy się tego
nauczyła.
Matka – orientuj się!
(I takich sukcesów, sukcesików jest kupa. I będę się nimi
chwaliła raz po raz. A co tam. Samodzielne ogarnianie zabawek przez Zosialka
jest dla mnie fenomenem.
A już robienie zabawek z przedmiotów codziennego
użytku to kosmos.
Uwielbiam patrzeć w gwiazdy!
*Macierzyński zez rozbieżny - przypadłość pojawiająca się
bezpośrednio po porodzie. Jest nieuleczalna.
Działa przez ściany, piętra,
kilometry. Ba! Nawet granice państw. Z czasem oko posługuje się po prostu
telefonem. „Córcia, co u ciebie? Zjadłaś już kolację? To zjedz coś jeszcze…”
(Pozdro dla Kochanej Mamuchy)
*** patrz
post: Polowanie na foki.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Dzięki za Wasze komentarze - wszystkie są przeczytane i na wszystkie odpowiadam. AM