5.30 – kupa – nie moja, Zosi. Sraka raczej. Bo tą z obrazka,
to by różową szufeleczką dało radę pozamiatać. Od dwóch tygodni gości u nas
biegunkowy serial. Zdaje się być tasiemiec, znaczy ten telewizyjny. O, zgrozo –
nie inny! Wyszły kolejne ząbki, tu chyba tkwi przyczyna. Ale wyszło też
dwatysiące kup i ta ilość przygniata. W połączeniu z walorami zapachowymi.
I
matka - odurzona, osrana, załamna. Dietę uszczupla do trzech produktów na krzyż.
Krzyk Zosi, bo
głodna. Mleko odstawione w początkowej (najtragiczniejszej) fazie,
ale wróciło,
bo Zoś nienażarty. I ratuje mnie tylko myśl o środowej wizycie u lekarza.
Wyrocznia da radę, byleby nie następną ulotkę producenta suplementu diety X.
7.01 – walka z bokserem. Słowna tylko. Na moje pretensje o
niezdrowe żywienie dzieci, właściciel żłobka zarzuca powalający argument: „Proszempani,
ja wiem jak się zdrowo odżywiać, jestem bokserem…”. Ręce opadają. A nie mogą,
bo dziecko nimi podtrzymywane ryczy mi do ucha. A Pan Właściciel Bokser
sytuacji rozwiązać nie potrafi (chyba ze siłowo).
Nie widzi problemu w
futrowaniu roczniaka serkiem danio, goframi, cukrem pudrem i serkiem topionym.
Gówniana sprawa. Bo nie chcę, aby argumentem za względnie zdrowym jadłospisem żłobka,
była zawartość zosinego pampersa. „Proszempana, niech Pan się ogarnie, bo w ryj!”
Jam matka polka – matka walcząca.
7.40 – zostawiam w domu siódmepoty po przebytej walce,
wkurwa, wrzask (sąsiedzi mogli się zdziwić z jakiego powodu baba od bladego
świtu drze się na męża – ale on już dobrotliwie wiedział, że oberwało mu się
rykoszetem: wszak weszłam do chaty i uprzejmie zawiadomiłam: „Arek, teraz będę
krzyczeć, bo…. !!!!!!”). Zgarniam rower i pomykam.
Wkurw jednak zabrał się ze
mną i napędza mnie tak, że nie wiem kiedy, ląduję przed pracą.
Tak, iście poniedziałkowo, zaczął mi się tydzień i
jednocześnie zakończył macierzyński urlop*. Dalej już było z górki. Z górki
puszczona, rozkręca się w pracy machina projektów.
Dedykowana mi. Jak uroczo.
Obym dostała biegunki twórczej.
Amen.
*Zataczam się ze śmiechu na tą zbitkę słowną. Bo musicie
wiedzieć, że ja byłam na macierzyńskim. Ale nie urlopie.
Wybacz, wiem, że nie jest ci do śmiechu, ale .... uśmiałam się. Super napisane. Ale żeby nie było, że taka bez serca jestem to zdrówka dla Zosieńki życzę
OdpowiedzUsuńdzięki, dzięki, Dziecię już zdrowe, teraz matka dogorywa :/// na szczęście nie to samo ;PPP
Usuńpozdrawiam
AM