A Ty, Asia, umiesz w ogóle odpoczywać?
Bo cały czas coś
robisz. Wymyślasz sobie…
Rzekł brat. Bezdzietny jeszcze. Czy to robi różnicę? Fakt –
dziecko szczelnie zatyka sobą
każdą lukę w 24 godzinnym etacie. Ale zdaje mi
się, że to pytanie usłyszałam pierwszy raz
w czasach przedzosinych. Teraz tylko
słyszę je częściej.
No więc: czy ja umiem odpoczywać? Tak – oczywiście.
Odpoczywam zawsze
gdy już wszystko zrobię. Czyli nigdy. Ale, ale – to nie
wymyślanie sobie zadań. Przecież te zadania są, mnożą się wręcz i puchną.
Krystalizują się tzw. SPRAWA. I ich właśnie mam dużo na głowie. I mam migrenę.
Więc próbuję je po kolei je zdjąć (czytaj: załatwić).
Ale robi się kołtun, bo
one kolejności nie mają.
Fakt, wraz z narodzeniem Zosiaka, narodziło się też
całe mnóstwo spraw. Z pewnością niezbędnych do wykonania na już (czytaj tom
xx-ty: Obsługa dziecka od 0 – 18 lat).
Ale przedzosinowy żywot mój również był
usłany Sprawami:
a) Sprawy zawodowe – a jakże. Dobrze, że są, bo bez tego
zwyczajnie nie byłoby nas stać na Zosię. Przykre? Prawdziwe. W pracy też mam
też epidemię Nawarstwiających się Spraw
i spraweczek. Gdy dopytuję o kolejność,
dostaję w odpowiedzi: Międzyczas i Wolną Chwilę. Wtedy mam zrobić to, na co nie
mam czasu w ogóle. Tyle, że Międzyczas i Wolna Chwila to utopia.
b) Sprawy, sprawunki. Czyli wszystko dookoła domu.
Narastanie tych spraw (czytaj: domowe zarastanie syfem) utwierdza mnie w
przekonaniu, że jednak mamy 20 pokoi i 5 łazienek.
c) Sprawy zosiowe. Nie będę wymieniać, bo zasnę i ja i Wy.
Sami wiecie.
d) Sprawy artystyczne. Tu opuchlizna największa. Bo to, jak
spowiedź absolwentki ASP. Pozornie nic nie muszę. Ale ambicja brutalnie ściska
mnie za gardło. Poddusza. Także łapię oddech przy milionowej sprawie
artystycznej. Najgorsze są te, pomimo wysiłków,
spuszczane w kiblu. Bo rynek
sztuki nie głaska po głowie. I miesza się bezlitośnie z hajsem; „Bardzo ładnie
Pani rysuje! To za ile nam to Pani sprzeDA? Ach, za darmo? Świetnie!”
Nie
powiem, są też smaczne artystyczne Sprawy, które dodają werwy. To te, które
mieszają się swobodnie z zawodowymi. Jak rozpoczęta współpraca ilustratorska z
branżowym czasopismem „Sygnał”*. Oraz inne fuchy, fuszki, pojawiające się
zawsze wtedy gdy pozostałe sprawy kumulują się i wystają poza dobę. Ale oczywiście działam w tej
materii, w dwudziestej piątej i dwudziestej szóstej godzinie doby, bo dają się wyszaleć graficznie. Rysuję,
graficzę
i ukłon. Artystycznie twarzą w klawiaturę. Padłam na pysk.
Ostatnio
moja ulubiona czynność.
e) Sprawy społeczne. W moim przypadku to raczej: A.
Aspołeczne. Bo spotkań moich koleżeńskich, jak na lekarstwo. Spotykam się
bardziej z rozsądku. Lubię drób, ale kurą domową zostać nie chcę. Ciężko zgrać
spotkanie, kiedy moje koleżanki też mają Sprawy. Więc ratuję sytuację
telefonem. Ale to taki środek zastępczy. Nie wystarczający. Bo jak można
w pięć
minut opowiedzieć wszystko z dwóch miesięcy. Czemu pięć minut?
Bo po takim
czasie najczęściej pojawia się Sprawa, która rozłącza rozmowę.
f) Sprawy rozwoju psycho-ruchowego. Mojego. Łączą się nieco
z poprzednią grupą. To po prostu wszelkie moje aktywności: sport, imprezka,
odmóżdżenie. Ruch, dzięki Bogu, mogę odhaczyć: codzienne 17 km rowerem do pracy
i z powrotem. Ale o imprezce mogę pomarzyć. Do tego trzeba by mieć przestrzeń
parunastogodzinną wolną od Spraw. Żeby się nie bawić na siłę. I tylko dla
facebookowego odhaczenia: Wzięła udział w wydarzeniu. Po kilkumiesięcznej
przewie imprezowa próba za tydzień – babcia bierze Dziecię pod pachę, a my
siebie za ręce
i jedziemy na Woodstock. Kurzowe babole w nosie i znowu będę
smarkaczem.
Zobaczymy czy jeszcze potrafię. Brat sprawdzi.
g) Sprawy rodzinne. Również zazębiają się ze społecznymi. O
dziwo są w miarę realizowane, ale tylko jeśli chodzi o rodziców mych i brata.
Reszta zaniedbana. Nawet telefon głuchy – wstyd! Ale wtedy, kiedy mogę dzwonić –
21.00 raczej babcie i ciocie śpią. Rodziców nawiedzam za każdym razem, kiedy
Małżon ma weekendowe nadgodziny. Zawsze z myślą, że im się na głowę zwalam. Ze
Sprawami. Bo prawda jest taka, że jadę do nich, żeby móc ze swobodą, chociaż
raz dziennie zrobić siku. Bez Zosi walącej w drzwi łazienki. I mam podane do
stołu.
I mam pogawędkę z Rodzicielką. Sielanka. Gdyby nie sprawy, do których
muszę się schylać, gonić, nosić, to może bym nawet na chwilę usiadła. Ale w
sumie po co mam siadać,
skoro w tygodniu 7 godzin dziennie przy kompie siedzę i
dłubie. Dłubię projekty – nie w nosie.
I znowu ulubiona czynność: padam po tych
7 godzinach na pysk. A po powrocie do domu: Sprawy ze zbioru nr: c), d) e)….
Właściwie wypiszmy tu alfabet.
No to ja poproszę szkolenie, jak odpocząć z tym milionem Spraw
na głowie?
Pomóżcie szybko, bo za trzy tygodnie mam egzamin: Wakacje.
Już się boję.
* Po szczegóły, mój ironiczny bazgroł, zapraszam już wkrótce
do sierpniowego wydania czasopisma. http://sygnal.oficynamm.pl/
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Dzięki za Wasze komentarze - wszystkie są przeczytane i na wszystkie odpowiadam. AM