Sobie ponarzekałam ostatnio. Że tak Sprawami zawalona
jestem. Że deficytowo w pozycji leżącej, bądź chociaż siedzącej, bywam. No to
proszzzzz: kilkudniowo poleżałam.
A raczej moja pozycja była siedząca. Więcej:
siedząco-srająco-rzygająca.
Grypa żołądkowa vel rotawirus welcome.
A jak to było? Nie, szczegóły zostawię dla siebie (a raczej
już je z siebie wy…..).
Chciałam tylko przybliżyć ten Łańcuszek Szczęścia,
który do nas zawitał na tydzień:
Bobas nasz słodki kochany, mniej już słodko
rzygnął sobie w zeszły weekend dwa razy.
Nic to: Pewnie coś nietak zjadł w żłobku – myśli mama. > Mąż informuje
po weekendzie: Niedobrze, temperatura.
Marudzi przy poniedziałku – myśli Żona. > Mój, żetakpowiem, wtorkowy Zwrot
dołem i górą. Zatrułam się sałatką –
myślę sobie. Po szóstym razie:
…. – nie myślę. Po nocnym maratonie moje zwłoki
zostają zawiezione do lekarza,
który mnie uświadamia: Jelitówka, Grypa żołądkowa (jak zwał, tak
zwał, ważne,
że będzie pan srał). > Potem oberwało się mamie mojej, która
przybyła z pomocą. >
I co dalej następuje: Szwagierce oraz Bratu, którzy
odwiedzili nieświadomie
wyżej wymienionego Bobasa.
The end (?)
I takie nasze oto szczęścieniepojęte. Miał być Woodstock –
było …….anie. A Zosia?
Przecież była szczepiona na rotawirusy. Więc tylko nam
je ze żłobka grzecznie przyniosła.
Podać dalej? Macie szczęście: wirtualnie się nie da.
Idę srać. Tfu! Spać.
Jutro w końcu praca.
Jelitowki to najgorsze co moze byc w takich niewiadomo jakich infekcjach. Franca niewiadomo kiedy sie przyczepi. Zdrowka!
OdpowiedzUsuńNo franca na całego zaskoczyła :-P zastanawiam się tylko czy nadal zarazam jak juz objawy minęły... (?)
UsuńPozdrawiam
AM