29.6.16

JA / Jedzie pociąg z daleka...




Zośka jest zafascynowana wszelkimi środkami lokomocji. 
Ponieważ wozimy swoje leniwe dupy przeważnie autem, 
to wszelkie tramwaje i autobusy urastają do rangi Atrakcji. 
Swoją drogą tramwajem jeszcze nie jechała w ogóle (!). A przepraszam, 
ostatnio pojechała w nagrodę za cośtam (!) Zosia zafascynowana, 
ja może niekoniecznie. Nie przepadam za klejeniem się do tłumu 
spoconych współpasażerów. Ale jedna "lokomocyjna" cecha nas łączy. 
I wcale nie jest do tego potrzebny Aviomarin...

Posłuchajcie (przeczytajcie):

Rzecz się działa parę weekendów temu. Nazywała się: Koziołek
 - parowozem wokół Poznania.* Impreza typowo rodzinna. 
Wsiadamy z Berbeciem do retro pociągu ciągniętego przez parowóz 
i objeżdżamy Poznań dookoła. Szaleństwo, bo w końcu Zosia doświadcza 
pociągowego turkotu. Mnie osobiście taki retro-turkot wbija się w dupę. 
A zęby szczękają. Wolę z amortyzacją takie atrakcje. Zosia uradowana 
pełną gębą. Owa gęba zapełnia się bułą już po chwili od ruszenia pociągu 
- jak na prawdziwego pasażera przystało. Potem nażarta obserwuje widoki 
za oknem: drzewa, krzaki, drzewa, pola, drzewa.... (Czy my na pewno 
jesteśmy w Poznaniu?!) Następnie przygląda się wnętrzu: boazeryjne 
wykończenie całego wagonu (liczenie desek), śmietniczek się otwiera, 
a przy zamykaniu fajnie hałasuje - czynność powtórzy sto razy... 
No i dzieciarnia pozostała jest atrakcją niemałą. Potem znowu okno i drzewa, 
krzaki, trawy, drzewa, drzewa, drzewa... padła. Zasnęła w połowie wycieczki. 
I śpi tak z paszczą rozdziawioną. A matka może bezpardonowo zjeść ciacho...


I opowiedzieć Wam co było wcześniej....

O kilka dobrych lat wcześniej. W epoce przed Zosią. Kiedy to, jako młoda 
studentka, przemieszczałam się dzień w dzień pociągiem z Poznania 
do Mosiny i z powrotem. Była sroga zima. Na dworze berger. 
Wagony nahajcowane. Dopadam do miejsca siedzącego. I się grzeję. 
I tutut- tutut - tutut ... I zasypiam. Błogo, ciepło. I już po chwili 
(jak się potem okazało; bardzo długiej) za oknem miga mi stacja Czempiń. 
Dla niewtajemniczonych: to jest stacja dakeko ZA Mosiną. Przespałam 
- przegapiłam. No nic. Wysiadam i gorączkowo poszukuję na rozkładzie 
- ile przyjdzie mi czekać na pociąg powrotny... Godzinę. No to jeszcze 
będzie trzeba przekonać konduktora, żeby mnie wziął na gapę; nie mam 
przecież przy sobie żadnych pieniędzy na bilet... Udało się - jadę... 
Tylko, żeby nie zasnąć...

Aha - powyższa sytuacja miała miejsce parę razy. Tak - w innej porze roku 
również zasypiam w pociągu bez problemu. Tak - udało mi się w ten sposób 
"zwiedzić" również inne stacje kolejowe na trasie Poznań - Wrocław. 
Tak - przy kolejnych "wycieczkach" miałam już ze sobą pieniądze. 
I owszem - środki lokomocji do dziś działają na mnie usypiająco.

Tutut - tutut...




* To jedna z wielu wycieczek kolejowych (ta akurat krótkodystansowa)
o zabarwieniu iście turystycznym, organizowana przez TurKol

1 komentarz :

  1. u mnie tak samo. przejażdżka autobusem to największa frajda - bo jest tak rzadko, niestety wtedy dziecko zachowuje sie jak kompletny dzikus :D

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za Wasze komentarze - wszystkie są przeczytane i na wszystkie odpowiadam. AM

>