Zośka jest zafascynowana wszelkimi środkami lokomocji.
Ponieważ wozimy swoje leniwe dupy przeważnie autem,
to wszelkie tramwaje i
autobusy urastają do rangi Atrakcji.
Swoją drogą tramwajem jeszcze nie jechała
w ogóle (!). A przepraszam,
ostatnio pojechała w nagrodę za cośtam (!) Zosia zafascynowana,
ja może niekoniecznie. Nie przepadam za klejeniem się do tłumu
spoconych współpasażerów. Ale jedna "lokomocyjna" cecha nas łączy.
I wcale nie jest do tego potrzebny Aviomarin...
Posłuchajcie (przeczytajcie):
- parowozem wokół Poznania.* Impreza typowo rodzinna.
Wsiadamy z Berbeciem do retro pociągu ciągniętego przez parowóz
i objeżdżamy Poznań dookoła. Szaleństwo, bo w końcu Zosia doświadcza
pociągowego turkotu. Mnie osobiście taki retro-turkot wbija się w dupę.
A zęby szczękają. Wolę z amortyzacją takie atrakcje. Zosia uradowana
pełną gębą. Owa gęba zapełnia się bułą już po chwili od ruszenia pociągu
- jak na prawdziwego pasażera przystało. Potem nażarta obserwuje widoki
za oknem: drzewa, krzaki, drzewa, pola, drzewa.... (Czy my na pewno
jesteśmy w Poznaniu?!) Następnie przygląda się wnętrzu: boazeryjne
wykończenie całego wagonu (liczenie desek), śmietniczek się otwiera,
a przy zamykaniu fajnie hałasuje - czynność powtórzy sto razy...
No i dzieciarnia pozostała jest atrakcją niemałą. Potem znowu okno i drzewa,
krzaki, trawy, drzewa, drzewa, drzewa... padła. Zasnęła w połowie wycieczki.
I śpi tak z paszczą rozdziawioną. A matka może bezpardonowo zjeść ciacho...
I opowiedzieć Wam co było wcześniej....
O kilka dobrych lat wcześniej. W epoce przed Zosią. Kiedy to, jako młoda
studentka, przemieszczałam się dzień w dzień pociągiem z Poznania
do Mosiny i z powrotem. Była sroga zima. Na dworze berger.
Wagony nahajcowane. Dopadam do miejsca siedzącego. I się grzeję.
I tutut- tutut - tutut ... I zasypiam. Błogo, ciepło. I już po chwili
(jak się potem okazało; bardzo długiej) za oknem miga mi stacja Czempiń.
Dla niewtajemniczonych: to jest stacja dakeko ZA Mosiną. Przespałam
- przegapiłam. No nic. Wysiadam i gorączkowo poszukuję na rozkładzie
- ile przyjdzie mi czekać na pociąg powrotny... Godzinę. No to jeszcze
będzie trzeba przekonać konduktora, żeby mnie wziął na gapę; nie mam
przecież przy sobie żadnych pieniędzy na bilet... Udało się - jadę...
Tylko, żeby nie zasnąć...
Aha - powyższa sytuacja miała miejsce parę razy. Tak - w innej porze roku
również zasypiam w pociągu bez problemu. Tak - udało mi się w ten sposób
"zwiedzić" również inne stacje kolejowe na trasie Poznań - Wrocław.
Tak - przy kolejnych "wycieczkach" miałam już ze sobą pieniądze.
I owszem - środki lokomocji do dziś działają na mnie usypiająco.
Tutut - tutut...
* To jedna z wielu wycieczek kolejowych (ta akurat krótkodystansowa),
o zabarwieniu iście turystycznym, organizowana przez TurKol.
u mnie tak samo. przejażdżka autobusem to największa frajda - bo jest tak rzadko, niestety wtedy dziecko zachowuje sie jak kompletny dzikus :D
OdpowiedzUsuń