Wróciliśmy już dawno temu, ja wciąż nie mogę wyjść z
letargu.
Chociaż spałam dłużej – nie wyspałam się.
Chociaż miałam urlop – nie
nadrobiłam tylu rzeczy.
Chociaż nie byliśmy za granicą – było znakomicie.
Oto
słownik szczęścia:
Podróż
Wybierasz się w trasę z dzieckiem? Podwój czas jaki pokazuje
CI nawigacja…
Smutne, ale prawdziwe. Jechaliśmy 7 godzin. (Nawigacja pokazywała
4).
A przepraszam Zosiu – godzinny korek pod Gorzowem, to nie Twoja wina.
No,
ale obiad jakiś trzeba zjeść, siku zrobić, pobiegać po trawie przy stacji
benzynowej też – bo taka fajna.
Międzywodzie
Urokliwa miejscowość (w wikipedia mówi, że to wieś) na
wyspie Wolin.
Obok przekolorowanego i przesyconego turystycznym bamberstwem
Dziwnowa.
Tu, owszem, też są TE stragany, ale znacznie mniej. No i więcej
zalesionego
terenu – wszak tuż obok jest Woliński Park Narodowy. Biegaliśmy po
nim.
A nawet wspinaliśmy się na wzniesienia, którymi dysponuje. Takie góry na
razie
nam wystarczą. Może na jesień pokusimy się o większe? Czy znowu Karpacz?
Teraz nie wiem. Wiem, że Zosia była podekscytowana, że samodzielnie zdobyła
swój pierwszy w życiu szczyt – Górę Gosań - 93,4 m n.p.m.
Duma!
Drewniany domek
6 – osobowe lokum,
które wynajęliśmy dla naszej trójki. Tak, wiem, burżujstwo,
ale dzięki temu
(mając więcej niż jedno pomieszczenie) nie musieliśmy
chodzić spać razem z
dzieckiem. Zosia drewniany domek pokochała
(choć był ciut peerelowski) i wciąż
chce do niego wracać. (Ja nie pokochałam
– nie lubię wszechobecnej boazerii –
ale też bym wróciła). Sam ośrodek,
o wdzięcznej nazwie „Gabi” (tu link), to
niezbyt przestronne mini osiedle
domków wszelkiej maści. Ma na szczęście trochę
drzew i zieleni. Nie jest to
zeszłoroczny plac budowy. Choć domki się do siebie
przytulają (w dużej mierze),
to Gabi ma na swoim terenie pokaźny wybieg dla
dzieci, a także boksy startowe
w postaci huśtawek. Czyli jak Tobie się nie chce
tyłka ruszyć, to ostatecznie
Zośka ma gdzie swój własny tyłek umieścić. I
zasada była jedna:
Jeden rodzic robi posiłek, a drugi z Zosią na buju-buju. O 7
rano na przykład.
Plaża
Wszak to dla Niej się jeździ nad morze. Znaczy się dla
pakietu morze-plaża.
Tu, w Międzywodziu, plaża piękna. Szeroka i czysta (prawie
– ale o tym zaraz).
I nie jakoś tam super zatłoczona. Fakt, nasz ośrodek był
300 metrów
od bocznego wejścia na plażę. Nie była strzeżona, nie miała
wszystkich
tych atrakcji typu bar i dmuchany zamek. I dobrze. Tym mniej
parawanowiczów
wokół nas. Miałam swobodę pogrania w piłkę. A z drewnianego
domku na plażę
dochodziło się w 5 minut. Z Zosią pomnóż przez 4. Jedno czego mi
brakowało
to tego typowego morskiego lasu. Tzn las był, ale taki bardziej
bujny, zarośnięty.
Nie mogłam sobie polatać po dywaniku z mchu i plażowego
piasku. Po prostu
tu tego nie było. Ale to moje zboczenie przyrodnicze.
Skarby
To główna przyczyna czterokrotnie dłuższego spaceru na
plażę. Zosia musiała
przeprowadzić inwentaryzacje leśnej ścieżki. Siłą trzeba
było ją przytrzymywać,
żeby nie zwiedzała przydrożnych toitojów. Ale resztę
brała w łapkę.
Resztę czyli:
-kamienie, kamyczki, kamusie – tego przywieźliśmy najwięcej,
Zosia pokochała
kamienie, a szczególnie chodzić po nich, rzucać nimi i się na
nich wypie…lać…
- szyszki – zbierała te biedne, najbrzydsze…
- muszelki – no przecież nie będę kupować – to szukamy. I w
tej sprawie
chciałam złościć reklamacje do Sołtysa Międzywodzia – macie same
połamane
muszelki na plaży! Dobra coś tam ze sobą przywieźliśmy. Szkoda, że w trakcie
poszukiwań połowa wyciąganych obiektów, to -
równie białe jak muszelki –
kiepy. Na szczęście zbierałam właściwie
tylko ja, więc dziecko póki co fajki
w ręce nie miało (życzyłabym sobie, żeby
tak zostało!).
Ekwipunek plażowicza
Jak się jest rodzicem to bambetle plażowe możesz sobie
wmontować
na wózek dziecięcy i w drogę. Nie wszystko się da, no ale jakoś
musisz
sobie poradzić. Wiadomo – skoro wszystko jedzie na wózku to drugi rodzic
musi zając się dzieckiem – czasem ponieść. Ponieść trzeba też wózek
na plaże –
bo schody. To jedyne upierdliwe – no ale wysokie wybrzeże
nie będzie mieć
windy. Najbardziej kłopotliwe w transporcie na plaże
jest słynny parawan –
niczym kusza gotowa do boju o miejsce na plaży
(w tym przypadku niekonieczny).
Problematyczny jest tez namiot plażowy.
Szczególnie w składaniu – jak to dobrze
ze zjadłam tyle gofrów
– przynajmniej wiatr mnie nie porwie przy próbie
składaniu namiotu.
Międzyzdroje
Wybraliśmy się tam w jedyny deszczowy dzień. I dwie rzeczy
mi się podobały
w tej przereklamowanej miejscowości: sezonowe wyprzedaże
odzieżowe
(House, Carry i te sprawy) oraz Kredens – zobacz tu (przytulna knajpka
w jednej z bocznych uliczek promenady – retro wystrój, wyborne jedzenie
i
nieoczekiwanie – sala zabaw dla malucha). Reszta to kupa. Zaparkowaliśmy
na
parkingu zaraz przy promenadzie. Gdy na nią wyszłam, poczułam się
jak na Bema. Buda
na budzie (no dobra, w jednej takiej zjadłam sobie gofra)
i do tego hotele do
nieba. Kto w nich mieszka? Szliśmy tym korytarzem
straganów, żarcia i tłumów
ludzi aż do molo. Po drodze była słynna
Aleja Gwiazd, do której w końcu
zapomnieliśmy podejść, bo siusiu Zosi
ważniejsze, niż jakieś odciski łap na
chodniku (Zośka podobne ostatnio robiła
w masie solnej). Przy samym molo
nastąpiła kumulacja wszystkiego co gra,
tańczy i śpiewa. Zosia wsiadła na jakąś
karuzele, potem na autko, potem
powiedziałam dość.
No to gdzie to molo? – pytam Arka. Tu, przed nami, ten pawilon… Żart?
No nie, wchodzimy do
zatłoczonego przeszklonego górą (a owo szkło
sowicie obsrane przez mewy,
gołębie, czy co tu mają) pawilonu.
W środku kiszka, parno, a to był chłodny
dzień. Więc od razu zastanowiłam się
jak tu ludzie przechodzą w typowe letnie
upały. A to jedyne wejście na molo
z promenady. I nie masz wyjścia; musisz się
poocierać o wszystkich,
którzy właśnie też idą na molo, musisz nawąchać się
gofrowo-popcornowych
smrodów (wyobraźcie sobie – ktoś tu siada i je, choć
usiąść nie ma gdzie),
musisz wysłuchać wuchty grajotek, które każą Ci włożyć 5
złotych i posadzić
w nich dziecko. W połowie tego wąskiego korytarza przeszło
mi na myśl,
żeby zawrócić… Ale tłum miał jeden kierunek. Czy wspomniałam, że
byliśmy
z Zosi karocą? Nie my jedni. W końcu wyjście (wejście?). Niczym
drzwiczki
z Alicji w krainie czarów. Takie małe. Uff. Wyszłam. Wpadłam na jakiś
bar
z lodami i piwem. To się nie dzieje… No tak, ale przecież ktoś mógł
zgłodnieć
przechodząc przez ten pawilon. Zawiało mnie morską bryzą, zobaczyłam
trzy sztormowe fale, torując sobie wózkiem drogę do barierek, pokazałam
Zosi
fale pod nami. Wracamy. Czy ja mogę wpław?
Rybka
Przecież nie można być nad morzem i nie zjeść ryby. Nie
cierpię ryb.
Ale po konsumpcji obiadu u Dwóch Rybaków (zobacz tu) poprosiłam
o
dokładkę. Zrezygnowałam z niej jak zobaczyłam rachunek.
No, ale mimo wszystko
było warto. Ryba była wyborna – bez wyszukanych
gatunków – pałaszowaliśmy po
prostu dorsza. I błędem było brać dla Zosi
mniejszą porcję. Uzupełniła sobie to
naszą rybką. To miejsce zdecydowanie polecam!
Kucyk
O zaskakujących hobby mojego dziecka będzie w innym poście.
Ale tu mała
zapowiedź. Zosia lubi kucyki. Toteż odwiedziliśmy pobliska stadninę
(Wrzosowo koło Dziwnowa, szczegóły tu) i posadziliśmy ją na konika.
Drugi raz w życiu jechała
(można tak powiedzieć w kontekście koni?)
i drugi raz z tą samą gracją i
pewnością siebie. Patataj!
Rowery wodne
Międzywodzie jest między wodami. Poszliśmy więc nad tą drugą
– nad jezioro.
Tylko głupki - wybraliśmy się w samo południe, w 32 stopniowym
skwarze
na środek jeziora. Poza tym było wspaniale. Można tu też odbyć
rejs
katamaranem do Kamienia Pomorskiego.
Nie zdecydowaliśmy się - na szczęście.
Kamień Pomorski
Miasto ma potencjał. Niestety nie wykorzystany.
Romańsko-gotycka katedra,
renesansowy pałac biskupi, gotycki ratusz, barokowy
kościół. Bajkowe
do oglądania. I w to wszystko wplecione obskurne bloki
mieszkalne.
I jak już to wszystko obejrzysz to nie masz gdzie usiąść. Nie biorę
pod uwagę
dwóch śmierdzących knajpek na przystani. Optymizmem napawał most,
którym przyjemnie spacerowało się na wsypę Chrząszczewską. Do czasu,
aż po
drugiej stronie zobaczyliśmy siane trzcin. I stanęliśmy
przed niewykarczowaną
ścieżką. Zawróciliśmy. Kilkoro rowerzystów
i jakaś grupa turystów również.
Żubr (bezalkoholowy)
W Wolińskim Parku Narodowym mieszka żubr. I to nie jeden.
Miły 3 kilometrowy
spacer skończył się staniem w kolejce po bilet. Do zagrody
pokazowej żubrów.
Dobrze, że do toitojów nie potrzeba biletów. Poza tym to
wszędzie.
Wleźlismy w końcu – oprócz żubrów były sarny, dziki, jelenie.
Piwa
nie było. Szkoda.
Park Kolejek i
Miniatur
Taki bajer dla dzieci w Dziwnowie. Mógłby mniej kosztować.
Przecież to tylko
małe kolejki jeżdżące pomiędzy klombami kwiatków. No dobra –
imitacja tuneli
i pagórków też jest. Jest i wodospad. No i przede wszystkim
miniatury latarni.
Co Zosi się spodobało najbardziej? Ścieżka wyłożona
kamyczkami i gumowy
skoczek-konik na placu zabaw.
Zdjęcia
Wiadomo, że robi się ciągle. Ale, żeby oglądać morze przez
smartfona?
Taki bowiem obrazek zobaczyłam w pierwszy dzień pobytu: kilkanaście
ludzi
na plaży i każdy z telefonem szuka najlepszego ujęcia.
Wiadomo – trzeba
udostępnić.
Niestety dziś takie czasy że wszystko się ogląda przez smartfona :(. Rozmowa wrealu odeszła do lamusa niestety. mam nadzieję że nasze dzieci nie zatracą zdolności wydawania z siebie głosek i prawidłowego formowania myśli werbalnie...
OdpowiedzUsuń