Wygrałam, wygrałam, wygrałam!
Wrzeszczę do Małżonka. Entuzjazm jakby to o toto lotka się
rozchodziło.
A to tylko kawał mięcha. Ale za to jaki…
Przez przypadek wyszła nam randka. W małżowinie wieprza,
przepraszam,
w Świńskich Uszach. Oto moja pierwsza w życiu wygrana: Kolacja dla
dwojga
– w wyżej wymienionej restauracji. Specjalnie z tego powodu
zrezygnowałam
z L4 i z antybiotykiem w kieszeni poszłam na randkę. Miejsce
godne polecenia.
Nie tylko dla mięsożerców. Ceny przystępne, a jedzenie nie
przystępne, tylko pycha!
Co było?
Krem z batatów
Zajadałam się, aż się uszy trzęsły (nie
świńskie, moje). Chwała kelnerowi za to,
że nie uświadomił mnie, że w środku są
zmielone krewetki.. Naprawdę było
pyszne, naprawdę nie cierpię krewetek. Ot,
takie danie pierwsze ze szczyptą hipokryzji.
Polędwiczki cherry (wzięła Żona)
Odpowiednia ilość,
odpowiednio chrupało – co miało chrupać. Soczyste mięcho
ze słodkim sosem
wiśniowym. Pysznie treściwe.
Stek z karkówki (wziął Mąż)
Nie wiem co napisać, przecież mu nie
wyżerałam. Ale skoro deska była pusta
to znaczy, że smakowało. Zatrzęsienie
uszu widziałam więc pewnie nawet
bardzo. Aha – jedyne co zostawił to ostre
kropki na desce – zapewne tabasco…
Ale my raczej łagodne baranki, ostrego nie
kochamy..
Jabłecznik
Nie było w zwycięskim pakiecie (który notabene, mogliśmy skomponować sami),
ale jakże by
można kolację/obiad bez deseru. Toteż spałaszowaliśmy słodziaka.
Ja – na raty –
bo kawałek sowity. No i co się chwali – w końcu nie tak
jak wszędzie – z
lodami. Po prostu: pysznie, krucho, domowo. Mniam
I jedyne czego nie spożyłam to Prosecco. Bądź co bądź jestem
na antybiotyku.
No i burżujsko przyjechaliśmy autem – ktoś musiał prowadzić.
Ale mała strata
– uroczy Pan Kelner wręczył nam butelkę na wynos. Małżonek
wypił lampeczkę
(jak na abstynenta przystało) do Karkóweczki i resztę po wyjściu z Uszu
dzierżył dzielnie pod
pachą. Po drodze zaliczony spacer po Starym i Półwiejskiej
– dla przypomnienia,
jak wygląda życie miasta nocą (godzina 21.30 – środek
nocy). Jakaś Pani z
parasolką (wcale nie tą od protestu) przemile zagaiła
do mego Małżonka. Co jest?
- mnie nie zauważyła?! Dobra - siup do auta
– bo zimno, bo co tam u Zosi,
bo jutro do pracy… Ale co pogadaliśmy – to nasze.
A co pojedliśmy – to pycha!
Mniej pyszny powrót, bo podkusiło mnie (idiotka!),
żeby w drodze powrotnej do
skrzynki pocztowej zajrzeć, a tam
mało romantyczny rachunek od Enei.
Sru – nie
otwieramy.
Chowaj tego szampana do lodówki – za dwa dni kończę
antybiotyk…
Uszy się trzęsą!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Dzięki za Wasze komentarze - wszystkie są przeczytane i na wszystkie odpowiadam. AM