26.8.16
Tron. Czyli od (ważnej) dupy strony. (Bajki nocnikowe #2)
Wieki temu szczebiotałam Wam na blogu o nocniku (przypomnienie tu).
O tym, kiedy zaczynała Zośka i co z tego wyszło. Początkowo nic.
Potem kupa i siku. Potem bunt nocnikowy. Myślałam, że to już koniec.
Że trzeba się będzie z pieluchą pogodzić na zawsze. Taka mała
rodzinna tragedia. Bo oto przed drugimi urodzinami - jakieś pół roku temu -
odechciało się Zośce w ogóle nocnikowania. I nocnik to było samo zło!
Złe, to ja miałam podejście. Bezsensowny stres - sraczka z tym nocnikowaniem.
Odpuściłam. Zniknęło nieustanne pytanie - Zosiu, może siusiu?
Ale w końcu przyszło lato i znowu wielka presja odpieluchowywania.
I na billboardach i w telewizji i na przystanku mamy dwulatków trąbiły,
że to już czas... Czas na gacie. I, że trzeba radykalnie, bo inaczej kupa.
A ja na opak - bez spiny. Wzięłam sobie do serca gdzieś przeczytane:
No stress! Kupiłam Zośce wuchtę kolorowych gaci. Dałam poprzymierzać.
Czasami jej zakładałam. Zazwyczaj kończyło sie to jeziorem moczu.
Był dyskomfort - był płacz. I znowu pielucha.
Aż pewnego dnia Zosia sama poprosiła o majtki. A do tego rozchorowała się
(jak to żłobkowe dzieci mają we zwyczaju). Idealna sytuacja. Przed nami
jeszcze była perspektywa wakacji, czyli co najmniej 3 tygodnie Zosia
pod okiem rodziców mogła ogarniać gaciowe wyzwanie. I ogarnęła. To było
dwa miesiące temu. I na palcach jednej ręki mogę policzyć wpadki. Zosia,
jakby przygotowana wcześniejszym noszeniem majtek "na próbę" - teraz
podeszła do tego świadomie. Trochę się stresowałam naszym wakacyjnym
wyjazdem. (że niby przy zmianie otoczenia nie mozna innych zmian
wprowadzać - jak np. majtki). Ale szybko się na ten stres zaśmiałam.
Bo wyszło tak:
Zosia na obcą ubikację początkowo nie chciała siadać więc w warunkach
polowych (na stacjach benzynowych np.) woziliśmy ze sobą Pana Boo
(to nasza spersonifikowana nakładka sedesowa dla dzieci).
Na przystankach leśnych mieliśmy Tron (cudowny wynalazek XXI wieku:
składany tekturowy nocnik). Zosia dała radę. Tron pokochała miłością pierwszą.
Miałam początkowo wizję, że do piątych urodzin będę za każde jej polowe siku
MINUS SZEŚĆ ZŁOTYCH w portfelu (tyle kosztuje tekturowe cacko).
Znowu bezsensowny stres, bo parę tygodni temu odbył sie pierwszy
oficjalny sik na kuckach. W parku, za figurą Matki Boskiej.
(To żadna profanacja, Zosia wpierw pobożnie chciała zrobić Amen,
a potem krzyknęła: Siku!).
Podsumowując: mało odkrywczą radą dla Odpieluchowujących Rodziców,
będzie hasło: Wrzuć na luz! Tak, to podejście naprawdę pomaga.
Ale w naszym przypadku pomogło jeszcze COŚ. Pomysł, który ukradłam
od mojej koleżanki (również Matki Polki) i ciut go zmodyfikowałam. Naklejki.
Zosia je kocha, a ja tą miłość wykorzystałam. Ze zwykłych naklejek zrobiły się
motywacyjne. Za każde siusiu czy kupkę Zosia nakleja naklejkę w swoim
zeszycie. Naklejkowa motywacja okazała się równie owocna w żlobkowym
sikaniu. (Bo tam, po dłuższej nieobecności była początkowo blokada).
I dała jeszcze coś. Sławę matce.
Bo oto pewnego dnia, porannym siusianiu w żłobku podaję Zosi naklejkę
i zeszyt, słyszę obok innego rodzica:
O, to jest ta mama od naklejek!!
I tatuś wyciąga dla swojego syna zeszyt i naklejki...
Zatem spieszę to opatentować.
Ps. Zosia zrobiła się bardzo przedsiębiorcza z tymi naklejkami. Wie doskonale,
że dostaje jedną naklejkę - za jedno siusiu lub kupkę ( bo inaczej zbankrutujemy)
Ale ostatnio siedzi sobie na ubikacji i słyszymy wyczekiwane:
Plum... (i po chwili znowu) plum...
ZOSIA (z entuzjazmem): Mama, Zosia dostanie dwie nateti (naklejki) !!
JA: A to dlaczego Zosiu?
ZOSIA: Bo Zosia zrobiła DWIE kupy...
(dla pewności pokazuje na swoich paluszkach-serdelkach)
JA: Ale to była jedna kupa, tylko tak się podzieliła...
(Spryciula)
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Dzięki za Wasze komentarze - wszystkie są przeczytane i na wszystkie odpowiadam. AM