Nazwałam to sobie kryzysem 30tki. Że się tak bawię w to
bieganie.
Bawię – dobre słowo – nie robię tego na poważnie, bo wychodzi mi raz
na miesiąc. A zaczęłam przez przypadek (udziałem w zawodach biegowych
rekompensowałam
sobie nieobecność na Bike Challenge – link tu).
I przez przypadek spodobało mi
się. Ale nie miłością pierwszą.
Spodobała mi się ta adrenalina po czwartym
kilometrze. Bo w każdym treningu
mam chwilę euforii w stylu; RUN FOREST, i
chwilę rezygnacji pod tytułem:
CZY MNIE POPIER…ŁO?! W moim bieganiu, chociaż
bawię się w zawody,
nie chodzi o czas. Tylko o dystans. To on jest wyzwaniem.
Po wrześniowej 5tce
na Malcie (link tu) myślałam, że to mój maks. Ale coś mi
odbiło i przy zapisach
na Bieg Mikołajkowy nad Strzeszynkiem wybrałam opcję
10km (zamiast możliwych 5km).
Stresowałam się przed zawodami, bo maks na treningach to 7km.
Nic to:10km,
mój stres urósł dopiero gdy zobaczyłam tłum aut nieopodal jeziora
i wówczas była tylko jedna myśl: Gdzie ja zaparkuje?! Dobra – dałam radę gdzieś
w polu (później się będę martwić o zawieszenie i takie tam przy wyjeździe).
Miałam
spory kawałek do przejścia na start.
A oto subiektywna relacja z biegu:
Rozgrzewka
Kupa wiary gdzieś tam podskakiwała w rytm
muzyki, a druga mniejsza kupa
przestępowała z nóżki na nóżkę przed toitojami –
należałam do tej drugiej grupy
oczywiście (fala mikołajowych czapek przed
kiblami to bezcenny widok)
Start
Z 5 fali startowych (wyznaczonych szacunkowym czasem
na dystans)
zapisałam się do ostatniej. Startowałam zatem z psami, wózkami
dziecięcymi
i psiapsiółami, które spotkały się na ploty. Uroczo. Ale start na
petardzie.
Gorzej, że już w pierwszych stu metrach wyrosła przed nami jakaś
górka
(nie pomyślałam o tym, że biegi przełajowe mają takie atrakcje w pakiecie…)
Po 1wszym km
Wszyscy maja takie ładne getry a ja zwykłe
wełniane gacie.
Muszę sobie kupić jakieś ładne.
2 km
Spoko, luzik. Byleby nie biec na łeb, na szyję. Żeby
nie dostać kolki.
Dobra – będę się trzymać tej laski w kolorowej chuście –
biegnie
trochę szybciej ode mnie.
3km
Jakieś dwie psiapsióły za mną omawiają swoje miłostki.
Jak można gadać biegając!? Ja tu walczę, żeby nie mieć zadyszki.
4km
Laska w kolorowej chuście jest. Psiapsióły za mną
pochwialiły moje
wełniane getry z pomponami. Duma.
Kuźwa, gdzie ta chorągiewka
z 5tym kilometrem?!
5km
Ściągam rękawiczki – gorąco mi. Jezuuu – półmetek. Staram
się
kiedy mogę wyprzedzać, przyspieszać – na miarę moich możliwości.
Dlaczego robię
to przy podbiegu?! Mam plan uciec psiapsiółom…
6km
Psiapsióły wymyśliły sobie, że jestem ich punktem
zaczepienia.
Kontynuuję zatem serial Sonia (tak ma na imię jedna z psiapsół);
wiem już wszystko o jej nowej miłości i obawach tej drugiej – czy koleś
nie
jest natarczywy, kiedy się z nim ma spotkać, i czy lepiej, żeby pili piwo
czy
wino…
7km
Dobra – to tylko zostały 3km – dam radę już teraz –
zaraz będzie meta. Co?
Meta mignęła mi między drzewami po… drugiej stronie
jeziora?!...
Wyprzedza mnie pies…
8km
Nie no – wiadomo, że dam radę. Przecież dwa kilasy to
jakbym z Mosiny
do Sowińca biegła (spacerek do moich Rodziców). A propos
rodziców
– Mama z Zośką została - ciekawe jak tam dziecko się czuje?
Wszak
wyrodna matka wychodząc, żegnała dziecko ze stanem podgorączkowym…
9km
No ciężko jest. Psiapsóły nadal dyszą mi za plecami, a
dziewczyna
w kolorowej chuście gdzieś zgubiona. Dobra – wyprzedzę tego pana.
O
cholera – strzelają foty – uśmiechnij się jakoś…
Meta
Widzę metę. No i zajebiście – udało mi się. Zaraz
będzie zupa!
Spiker przez megafon trąbi, że oto dobiega do mety ostatnia fala….
Deprymujące…. Dotykam już mety, o kuźwa – nie wyhamuję, niemal wpadam
na
wolontariuszy trzymających medale. Biorę żelastwo. Fejsik – chwalenie się.
I
pyszna-obleśnia herbatka. Gorąco.
Po wszystkim postałam sobie nad brzegiem. Czułam dumę i
fajny powiew
mroźnego powietrza od wody. Kontempluję swój mały sukces…
Cholera – ale mi zimno. Wiara kurtki poubierała (zostawione
w depozycie)
a ja wszystko w aucie zaparkowanym gdzieśtam.
Nic – ide po zupę.
Zeżarłam. Pobiegłam do auta. Tak – pobiegłam.
Miłe to bawienie się w sportowca. Mogę jeszcze...
Podziwiam za te biegi, ja jestem zniechęcona, pewnie po w-fach, gdzie mnie ciągle oceniano, że za wolna, ostatnia... No nie lubiłam tego. I nie umiem nadal oddychać poprawnie, mam chore kolana. Wolę pływanie. I na tym już raczej zostanę ;)
OdpowiedzUsuńhttp://projektk18.blogspot.com/
No to powiem Ci ze ja miłością pierwszą kocham rower, a to bieganie to tak sporadycznie i przez przypadek troche wychodzi... i byłam noga z biegania na wfie tez, i oddycham tylko buzia przy bieganiu - wiec raczej zle ;-) ale wyzwanie jest fajną sprawą... zarazliwe... chociaz z bolem w kolanie musze isc do lekarza niestety - biegi to niedobra rzecz dla stawów :-\
UsuńPozdrawiam Cię ciepło